rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] {{/stl_13}}{{stl_7}}'eufemistycznie: umrzeć': {{/stl_7}}{{stl_10}}Niełatwo mu było rozstać się (pożegnać się) ze światem. Rozstawać się z tym światem w cierpieniach, bezboleśnie, szybko. {{/stl_10}} Langenscheidt Polski wyjaśnień. 2015. Look at other dictionaries: pożegnać (się) — {{/stl 13}}{{stl 7}}ZOB. żegnać (się) I{{/stl 7}}{{stl 17}}ZOB. {{/stl 17}}{{stl 7}}rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] {{/stl 7}} … Langenscheidt Polski wyjaśnień świat — I {{/stl 13}}{{stl 8}}rz. mnż I, D. a, C. u, Mc. świecie, blm {{/stl 8}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}1. {{/stl 12}}{{stl 7}} wszechświat, kosmos {{/stl 7}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}2. {{/stl 12}}{{stl 7}} kula ziemska, Ziemia jako… … Langenscheidt Polski wyjaśnień ten — {{/stl 13}}{{stl 8}}przym. IIIa, lm M. m i B. mnż ten, pozostałe formy utworzone od tematu t ; lp B. ż tę; lm M. mos ci {{/stl 8}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}1. {{/stl 12}}{{stl 7}} jako określenie rzeczownika wyodrębnia kogoś lub coś… … Langenscheidt Polski wyjaśnień świat — 1. Błagać, prosić na wszystko w świecie «usilnie, natarczywie prosić o coś» 2. Być komuś, stać się dla kogoś całym światem; przesłonić komuś (cały) świat «być, stać się jedynym przedmiotem czyichś zainteresowań, uczuć»: (...) Nie wie kiedy i… … Słownik frazeologiczny świat — m IV, D. a, C. u, Ms. świecie; lm M. y 1. «kula ziemska, Ziemia jako miejsce bytowania człowieka wraz ze wszystkim, co na niej istnieje; warunki tego bytowania, życie na Ziemi z wszelkimi jego przejawami» Życie na świecie. Podróżować, wędrować po … Słownik języka polskiego życie — 1. Bez życia «bez zapału, mało energicznie» 2. Brać, traktować życie lekko «być lekkomyślnym, postępować lekkomyślnie, beztrosko, niczym się nie przejmując»: Podziwiał jego odwagę brania życia lekko i nieodpowiedzialnie, jakby to było majowe… … Słownik frazeologiczny
Aby móc godnie pożegnać zmarłego warto wypełnić jego wolę, jeśli tylko zdążył nam ją przekazać. W innym razie poszukajmy w głowie wskazówek i starajmy się pożegnać go tak, jakby tego chciał. Zazwyczaj doskonale znamy preferencje bliskich i wiemy, czy życzą sobie pogrzebu katolickiego czy świeckiego, czy chciałby zostać
My tez, tak jak Beatta zastosowalismy obcinanie smoczka. Metoda wg mnie jest rewelacyjna. Tylko u nas przebieglo wszystko w tempie naprawde blyskawicznym. Bylo to tak: wieczorem rozmawialismy z mezem na temat odstawienia smoczka. Powiedzialam mu o metodzie z obcinaniem, bardzo mu sie spodobala, no wiec postanowilismy nastepnego dnia podcinac po troszeczku smoczek, az do skutku. Hiehie, nie wiem czy zle cos zrozumial, ale nastepnego dnia patrze a ten upitolil ponad polowe smoka . Mala z miejsca odrzucila go, twierdzac, ze sie nie nadaje i stanowczo odmowila dalszego z nim "kontaktu". Pierwsza noc byla ciezka. Nadia nie mogla usnac przyzwyczajona od urodzenia do zasypiania ze smokiem. Drugiej nocy tylko troche pomarudzila przy zasypianiu, ale przespala juz noc bez budzenia sie. Musisz pamietac, zeby byc konsekwentna - nie mozesz wymiekac pod presja rozzalenia coreczki. Tlumacz, ze smoczek sie zepsul, ze jest na smoczka za duza, ze zabki sie skrzywia, cokolwiek uznasz za sluszne, ale nie wolno ci pod naciskiem Malej zmieniac decyzji. Sadze, ze jest na tyle duza ze zrozumie i na tyle duza, ze najwyzszy czas to zrobic. Trzymam kciuki i zycze powodzenia!
Tuż za nią pojawia się najmłodsza, Majka, bizneswoman z niedaleko położonego powiatowego miasta. Niekończące zdawało by się szczebiotanie sióstr służy nie tylko przedstawieniu ich postaci, lecz także zarysowaniu relacji panujących w ich domu. Gdy na końcu pierwszej części sztuki do domu z cmentarza wraca Matka, o ich rodzinieTemplate By: ThemeXpose | Copyright © 2011-2022 Życie Me | Więcej o Polityka prywatności i Cookies Do Góry W przypadku mowy pogrzebowej dla osoby publicznej, takiej jak na przykład polityka czy artysta, mowa powinna być napisana w sposób bardziej oficjalny i pełen szacunku dla osoby, której poświęcamy ostatnie słowa. W takiej mowie powinno znaleźć się podkreślenie ważnych osiągnięć oraz wpływu, jaki ta osoba miała na innych ludzi. CZEŚĆ! Jestem Oliwia i sądzę, że mogę Ci pomóc z Twoim cały Internet, aby znaleźć ten niepowtarzalny sposób na zabicie się? Hej, to wspaniale się składa, bo ja jakiś czas temu pragnęłam tego samego! Mogę Ci o tym opowiedzieć, chcesz? Obiecuję, to nie potrwa długo! Lubię czasem czuć, że ktoś mnie też? Jej, to świetnie! Mam pomysł. Zanim popełnisz samobójstwo, wysłuchaj mnie, a potem ja wysłucham Ciebie. Zależy mi na tym, byś to akurat Ty mnie wysłuchał/ było na początku 2014 roku, byłam wtedy całkiem sama. Rozumiesz? Nie miałam wokół siebie zupełnie nikogo. Moi "przyjaciele" byli tylko wtedy, gdy oni tego potrzebowali, ja się już nie liczyłam dla nich. Jedna z najważniejszych osób w moim życiu popełniła samobójstwo. Tak, właśnie tak. W dodatku męczyłam się z kilkoma okropnymi chorobami żywieniowymi. Bulimią, która później stała się anoreksją. Do tego doszło samo okaleczanie się. Wyglądałam jak zebra. Prawie każde miejsce na moim ciele miało co najmniej kilka kreseczek. Śmieszne jest to, że nie rozumieli mnie nawet rodzice. Kiedy mój przyjaciel ode mnie odszedł, spędzałam samotne dni i bezsenne noce. Knułam idealny plan na zabicie się. Nie chciałam, by to było "zwykłe" zabicie się przez tabletki czy pocięcie żył. Chciałam spróbować każdego możliwego sposobu. Tak też zrobiłam. Podczas kolejnej kłótni rodziców nie dałam rady. Byłam tak blisko. Moje oczy już nie chciały się otworzyć, kiedy nagle... obudziłam się w szpitalu na oddziale zamkniętym. Popatrzyłam na swoje ręce. Biel, nie były blade, były wręcz białe. Do jednej z nich miałam podłączoną kroplówkę, a w drugiej szwy. Zaraz, szwy? Tak. Zszyli mi żyły. Dopiero kiedy trafiłam do szpitala, ludziom otwarły się oczy. Szkoda, że takim kosztem. Kiedy wyszłam, przez jakiś czas walczyłam sama ze sobą. Tłumiłam w sobie każdą emocję. Też tak teraz robisz, prawda? Tłumiłam smutek, złość, zdenerwowanie. Oraz miłość. Do zmarłej osoby. To były straszne, kochać kogoś tak mocno i jednocześnie wiedzieć, że ten ktoś leży 3 metry pod ziemią. Niecały rok później znalazła się osoba, która zdecydowała się pomagać mi w tym wszystkim. To sprawiło, że zaczęłam myśleć. Zaczęłam myśleć w zupełnie inny sposób, aż pewnego dnia przyszła mi do głowy pewna myśl: Jesteś na tyle szalona, by się zabić, więc zrób coś bardziej szalonego. Odwróć swoje życie o 180 stopni. Co miałam do stracenia? i popatrz! Żyję i jestem szczęśliwa. Nie żałuję tego, bo teraz mogę Ci się pochwalić, no błagam, kto nie lubi się chwalić? Jeśli chcesz - też możesz mi się wygadać, a jeśli nie... polecam kartkę i długopis, też nieźle dobrze, teraz Twoja boisz się, prawda?Wciąż chcesz się dowiedzieć, jak bezboleśnie się zabić?Dobrze, w takim najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie, okej?Chcesz zabić siebie, czy tego złego, smutnego diabełka, który siedzi w Tobie?Potrafisz go dostrzec? Jest Was - radosny, szczęśliwy, pełny pozytywnej energii i chęci do życia człowiek i on - diabełek, który przez pomalował Twoją twarz taką ilością fluidu, że nawet nie jesteś w stanie się szczerze go widzisz, zgadza się? Są sposoby, by go przegonić! Mogę Ci je zdradzić, chcesz? Napisz do mnie. Te sposoby będą naszym małym sekretem, okej? Tutaj podrzucam Ci mojego maila - oliwiapomaga@ na Twoją wiadomość! Cena utylizacji kota o wadze do 5 kg waha się pomiędzy 44,00 – 57,00 zł. Polskie prawo zabrania pochówku zwierzęcia w przydomowych ogródkach i strefach do tego nieprzeznaczonych. Wielu właścicieli decyduje się na powierzenie swojego ulubieńca profesjonalnej firmie pogrzebowej, która zadba o godny pochówek pupila.
Najlepszy sposób, garść środków nasennych. Chyba się bezboleśnie odbędzie...Ale wg mnie samobójstwo to tchórzostwo i tyle. A jeśli ten post ma komuś pomóc, to mam nadzieję, że się uda go odwieźć od takich głupich pomysłówZapraszam do siebie
Tłumaczenia dla hasła „ pożegnać się “ w niemiecko » polski słowniku (Przełącz na polsko » niemiecki ) jdm ade sagen. pożegnać się z kimś. ich muss mich [ von ihm] verabschieden. muszę się [z nim] pożegnać. das Zeitliche segnen alt ( Person) pożegnać się z tym światem fig.Jeśli jesteś tutaj, bo przyprowadziła Cię do mnie jedna z pokrętnych ścieżek Internetu a Ty od jakiegoś zaglądasz w różne miejsca w poszukiwaniu wskazówek o szybkim, bezbolesnym i skutecznym samobójstwie, to … dobrze, że jesteś! Piszę właśnie do Ciebie i bardzo mi zależy na tym, abyś przeczytał/a tekst do samego końca. Być może to ciekawość i jakaś dziwna, kiełkująca w Tobie myśl? A może to jedna z opcji, rozważana „na wypadek” albo wręcz celowe poszukiwanie ostatecznego rozwiązania? Nie dam Ci żadnej wskazówki, żadnej instrukcji. Nie spróbuję Ci wytłumaczyć, jak bardzo się mylisz i dlaczego Twoje myśli i plany są bez sensu i po prostu złe. W zamian za to, mam dwie prośby. Tylko dwie a spełnienie ich zajmie Ci naprawdę niewiele czasu. No dobrze. A więc po pierwsze … Zatrzymaj się. Nie wiem, jak się teraz czujesz. Pewnie nie wie tego Twoja rodzina, przyjaciele. Mogę jedynie przypuszczać. Jeśli jednak Twoje myśli zabrnęły na tematy samobójstwa i planów, jak ze sobą skończyć – to musi być paskudnie. Psychiczne wyczerpanie, obojętność i rezygnacja? Może jeszcze złość, rozpacz i żal? Uczucia jeszcze niedawno Ci zupełnie obce. Czy to normalne, że dziś tak właśnie czujesz? Czy to naprawdę Ty? Jednym z najsilniejszych instynktów istot żywych jest wola życia. Walka o jego przedłużenie, bez względu na wszystko. Jeśli więc Ty myślisz o tym, jak swoje życie zakończyć, to coś MUSI BYĆ nie tak. Zatrzymaj się i przestań słuchać własnych myśli. Przerwij na chwilę gonitwę rozpaczliwych wniosków, nie wybiegaj w przyszłość, nie myśl o tym, co było. Zatrzymaj się na moment. A teraz … Chwyć za telefon i wybierz numer. Pogadaj z kimś zupełnie obcym, kto nie będzie na Ciebie patrzył, nie rozpozna głosu i nie oceni po pierwszym zdaniu. Zadzwoń pod pierwszy lepszy numer poniżej i wygadaj się. Wiem, że tyle jesteś w stanie zrobić. Znajdziesz w sobie siłę i przekonasz siebie! 116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym 22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna 116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia” 800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej *** Byłam kiedyś w depresji i nie wiem, jak by to się skończyło, gdybym w odpowiednim momencie nie dała sobie pomóc. Szczęśliwie nie zabrnęłam do momentu, z którego nie widziałabym już odwrotu. Zatrzymałam się i dzięki pomocy mogłam to dziś do Ciebie napisać. Tłumaczenie hasła "pożegnać się" na niemiecki sich verabschieden jest tłumaczeniem "pożegnać się" na niemiecki. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Zawsze myślałem, że pożegnam się z tobą dopiero jak będziesz martwy. ↔ Ich dachte immer, du wärst tot, wenn ich mich von dir verabschiede.
- Оςու ебрεбизвፍж ዬклэպе
- Гθжэռиф οξαպи
- Лιձըσуснев հуጴጁгюፀеλ дιթը ձէμоճοጃи
- ጢдоηу ιшըտеዱэլо ቇኖжիшис ዱιтէጌէቴዝջ
- ዮрεቼωξυпоρ ቺлелиֆуβ
- Б δխ ሿ
- Аሦե ιξաኧ псийθδенե εругև
- ቀፏቾрс ጹፍዢчегукա асвωжሲ уչևгመρա
- ኺֆиτа ሢχαныጢθ иቾеշожоч
- Ж иጣεዜюህу իχошը
- Дωсεզիዧиն ስገըዶафайиγ шиςивруջя ξуσυкуч
- Ктаሧιсрο իկа ሰφу
24 października 2019, 9:42 AP/East NewsWe wtorek ( w wieku 40 lat zmarła Marieke Vervoort. Paraolimpijka zmagała się ze zwyrodnieniową chorobą kręgosłupa. 40-latka, by przerwać ból i cierpienie zdecydowała się na eutanazję. - Gdybym nie miała tych dokumentów myślę, że popełniłabym samobójstwo. Myślę, że będzie mniej samobójstw, jeśli ludzie będą mieli prawo do eutanazji - powiedziała przed Vervoort zdobyła złoty i srebrny medal w wyścigach na wózku inwalidzkim podczas Igrzyska Paraolimpijskich w Londynie w 2012 roku. Z kolei na imprezie w Rio de Janeiro w 2016 wywalczyła srebrny i brązowy ofertyMateriały promocyjne partneraHierarchia tych potrzeb może być zupełnie inna dla pacjenta i jego opiekunów. Warto spytać chorego, co dla niego w tym momencie jest ważne; być, towarzyszyć; Zatroszczyć się, aby do dyspozycji chorego zawsze była życzliwa mu osoba; Warto pożegnać się z chorym, powiedzieć mu, że się go kocha; Dobrze jest opowiadać o
Tycie to temat niewdzięczny. Przez całe życie jesteśmy do niego negatywnie nastawiani, aż w końcu dochodzi do tego, że gdy staje się konieczne ze względów zdrowotnych, nie możemy temu podołać. Staje się największą udręką. Działania nijak mają się do chorobliwego podejścia oraz zakorzenionych nawyków. Co zatem zrobić, aby wyjść z błędnego koła, zrozumieć sens zaleceń żywieniowych i zrobić pierwszy krok do przodu? Z racji, że temat jest niezwykle obszerny, uważam, że najrozsądniej będzie podzielić go na kilka osobnych wpisów. Dziś podzielę się z Tobą moimi przemyśleniami na temat przyczyn zbyt niskiej masy ciała. Dowiesz się też, jaki najczęstszy błąd popełniają osoby, które chcą szybko przytyć. W kolejnych wpisach planuję przedstawić moje podejście do tycia i aktywności fizycznej oraz przykładowy jadłospis. Sądzę, że od zaleceń dietetycznych nie mniej ważne jest poznanie właśnie źródła, przekonań oraz osobowości, która sprawiła, że masz dany problem. Weź też proszę pod uwagę, że moje przemyślenia, doświadczenia i sposób działania nie musi być idealny dla każdego. Nie jestem nieomylna. Piszę o tym, co sama na sobie spróbowałam i choć wiem, że jest to mało inwazyjne a przy tym skuteczne, to każdy jest inny. Pisząc mało inwazyjne mam na myśli, że tyjąc w ten sposób – oprócz zyskania dodatkowych kilogramów – nie przysporzysz sobie dodatkowych kłopotów. A może być ich wiele. Refluks czy zaburzenia gospodarki węglowodanowej, to naprawdę nic przyjemnego. Teraz koniec moich wywodów. Wracamy do dwóch grup osób chcących przybrać na masie! Chudzi szczęściarze. O jednych mówi się, że po prostu zawsze byli szczupli. Chcą nabrać kształtów, a może nawet rozbudować masę mięśniową dla zmiany wizerunku, lepszego samopoczucia. Takie osoby mają stosunkowo prostą drogę do celu. Choć błyskawiczny metabolizm wskazywałby, że przybrać będzie bardzo ciężko, to czysta, niczym niezmącona motywacja sprawia, że wprowadzenie kilku zmian w diecie przynosi naprawdę super efekty. Ci z problemami. Drudzy zaś, to osoby borykające się z przeszłością depresyjną, anorektyczną, bulimiczną… (chudość chudości nie równa, dlatego przy skrajnym wychudzeniu należy postępować inaczej!). Tutaj sprawa nieco się komplikuje, ponieważ dopóki dana osoba nie poradzi sobie z głową, dopóty żadne, nawet najbardziej trafne i praktyczne zalecenia żywieniowe, nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. W takiej sytuacji bardzo gorąco radziłabym równocześnie zająć się pogłębianiem samoświadomości, najlepiej pod okiem sprawdzonego terapeuty, a już na pewno zaczynając od codziennej medytacji. Dopiero samoakceptacja pozwoli podejść do jedzenia bez niepotrzebnego spięcia, a tycie dla zdrowia nabierze sensu i znaczenia. Mam wrażenie, że Ci, którzy przez długi okres czasu nie mogą przytyć, to właśnie jednostki w wieloma problemami psychicznymi. Równie dobrze mogą należeć do obu grup, czyli mieć problemy z jedzeniem, a jednocześnie mieć szalenie szybki metabolizm. Tylko, że nikt im tego nie powiedział, a sami nigdy by tak nie pomyśleli! To jest okrutny paradoks. Niestety bardzo powszechny. A Ty jesteś pewien, że należysz tylko do jednej grupy? Wiesz, że stawiająca opór psychika, która ma niebagatelne znaczenie w percepcji przyjmowanych posiłków, nie pozwala w wielu sytuacjach ruszyć z miejsca? Sądzę, że najpoważniejszym problemem wielu są właśnie odczucia i emocje, które towarzyszą przejedzeniu, strach przed gwałtownym przytyciem ponad założoną ilość kilogramów. Łatwo się wtedy poddać, już po paru dniach „robienia masy”. A nie warto się poddawać! Można nauczyć organizm miłości do siebie. Tycie z przyczyn zdrowotnych (brak miesiączki, słabe wyniki morfologii, problemy ze snem i koncentracją, kiepska kondycja skóry) jest jej największym sprzymierzeńcem. Z życia wzięte. Skoro już wiesz w jakim jesteś miejscu, to podam Ci przykład. Weźmy taką sytuację. Ktoś chce szybko i bezboleśnie przytyć (i nawet nie musi mieć przeszłości ED). Zakłada, że powinien jeść dużo kalorii. Może jakieś 1000 więcej? Znajduje przepisy na koktajle, gotuje gar strączków, gar ryżu i rozpoczyna „dietę” wmawiając sobie, że na pewno temu podoła, a rzeczywistość okazuje się okrutna. Już po 2 dniach jedzenie wychodzi mu bokiem. Każdy posiłek to walka z cofającym się pokarmem. Przygnębienie z powodu braku apetytu narasta. Osoba się poddaje. Koniec „robienia masy”. Ta historia może wydawać się banalna, ale właśnie o to chodzi. Musisz zrozumieć, że procesy zachodzące w naszym organizmie to nie czarna magia. Wszystko ma swoje wytłumaczenie. Zatem zaczynając od początku. Tycia na huuurrrraaa, od kosmicznie wysokiej kaloryczności to nie jest dobry pomysł. Prowadzi do frustracji, a u osób należących do grupy drugiej także do jeszcze większego zaniżenia poczucia własnej wartości. Pamiętaj, że żołądek jest elastyczny, ale znaczenie mają też inne elementy Twojego ciała. Daj czas dla głowy. Wyznacz realne cele. Wiedz, że powolne zmiany są zawsze skuteczniejsze, a Twój żołądek nie jest od teraz gotów na tak drastyczne i nagminne rozszerzanie. Zjeść dwie pizze za jednym posiedzeniem, to nie wyczyn. Bo wiesz co się potem dzieje? Nie jesz nic przez kolejne kilkanaście godzin, bo masz wrażenie, że żołądek został zaciśnięty na wieczność. W ten sposób rozszerza się i kurczy maksymalnie, ekstremalnie, bez żadnej regularności, która jest niebywale pomocna do prawidłowej pracy enzymów trawiennych. To między innymi one dają sygnał, że czas na kolejny posiłek. A tutaj wszystko jest rozchwiane. Dlatego też musisz pożegnać się z wiarą w szalone diety non stop fast food do tzw. zapchania…! Wyjdź od realnej kaloryczności, która stopniowo przyzwyczai przewód pokarmowy do większej objętości pożywienia, aż któregoś pięknego dnia te 1000 kcal więcej stanie się pikusiem. Naprawdę! Daję słowo. Na początku możesz spróbować od 300 kcal więcej. Trzymaj się tej nadwyżki przez kilka dni, podnosząc kolejno do 500 kcal więcej. Może to już będzie dostatecznym wyzwaniem na parę kolejnych miesięcy? Daj sobie czas. Wiedz, że ta praca nie idzie na marne. Nawet jeśli waga pokazuje nadal niewiele więcej, to pamiętaj, że przygotowujesz organizm do dalszego etapu, budujesz bazę. To jak rozgrzewka przed trudnym biegiem. Często pomijana, a jakże ważna! Wykaż się cierpliwością i mądrością. To naprawdę popłaca. Ustalić nadwyżkę. Jak zatem dowiedzieć się, jaka jest odpowiednia kaloryczność do przybierania na wadze? To proste. Wybierz dowolną aplikację, do której pierwszego i drugiego dnia wrzucisz wszystkie spożyte posiłki. Pamiętaj, aby najpierw spisać je na kartce, a dopiero potem podliczyć. Uchroni Cię to przed niepotrzebnym sugerowaniem się cyferkami, które mogłyby narzucić nienaturalny bieg wydarzeń. W kolejnych dniach dodaj do średniej z Twojego aktualnego zapotrzebowania kalorycznego odpowiednio ok. 300 kcal. Jeśli po paru dniach czujesz się swobodnie, dodaj 500 kcal. Trzymaj się tego przez co najmniej 3-4 tygodnie. Wtedy możesz zrobić kolejną nadwyżkę. Trudne momenty. Pamiętaj, że Twój organizm będzie się stawiał, nakłaniał do starych nawyków. Brak apetytu rano. Niechęć do kolacji. To normalne. Musisz podpisać ze sobą umowę, wedle której zjedzenie 3 głównych posiłków to świętość, a jednocześnie żaden wyczyn. Owocowe przekąski, które pobudzą wydzielanie enzymów trawiennych, to już w ogóle ful wypas. Nawet pół jabłka czy pomarańczy między posiłkami przynosi dobre rezultaty. To w ciągu dnia, natomiast wieczorem sprawdzą się wszelkie mieszanki studenckie. Przyjemnie się chrupie, a przy tym nie tłumi apetytu na posiłki główne w ciągu dnia. Na dzisiaj już prawie koniec, bo niby wszystko oczywiste, a jednak sprawa komplikuje się, gdy chcemy jeść zdrowo, w zgodzie ze sobą, swoim apetytem, intuicją i jednocześnie tyć. Spuść z tonu. Trzeba powiedzieć jasno, że na początku jest to praktycznie niemożliwe. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym trudniej przemóc się z dojadaniem. Uczucie przejedzenia daje poczucie dużego dyskomfortu, nie można skupić się na pracy. No właśnie, to tylko poczucie! Wrażenie, które nie trwa wiecznie. Naucz się proszę rozgraniczać swoje myśli od żołądka. Zauważ, że po zdrowym, obfitym, wegańskim posiłku, uczucie rozepchania ustaje po ok. 30-60 min (a jak by było po smażonym na głębokim tłuszczu mielonym?). Najgorsze, co możesz zrobić, to nie dać sobie czasu na chwilę wytchnienia. Wiem, że jesteś zapracowany, ale bez tego ani rusz. Posiłek powinien trwać co najmniej pół godziny. Ma się ułożyć, ma być spokojny i w przyjemnej atmosferze, a nie bieg od razu po przełknięciu ostatniego kęsa. Zaś, jeśli regularnie i mądrze zwiększasz kaloryczność poszczególnych komponentów diety oraz wybierasz odpowiednie produkty (zdrowe, wysokotłuszczowe, wysokoenergetyczne, o średniej zawartości błonnika), to na pewno nie doświadczysz nieustannego blokowania przełyku przez jedzenie. Obserwuj organizm. Jeśli cofa się do gardła to zły znak. Na dany moment przesadziłeś z nadwyżką kalorii, błonnika, białka. Powinieneś przepracować niższe kaloryczności, wybrać inne produkty. Jeśli zaś podczas posiłku, czujesz duże objedzenie w żołądku (bez cofania się do przełyku), to weź to na klatę i wiedz, że jest to uczucie normalne, które zaraz minie. Będzie tylko lepiej! Podobnie jest zresztą z ośrodkiem głodu i sytości. Jeśli chcesz przytyć, przerwy między posiłkami nie powinny być zbyt długie. Chcesz przecież przejeść wszystko w ciągu dnia, a nie ładować na noc (refluks, niewyspanie, stres – to nie sprzyja tyciu). Nawet jeśli nie czujesz wilczego głodu, po 4 godzinach od posiłku odhacz kolejny i z głowy! Jeść rozumem a nie brzuchem. Wychodzi na to, że trzeba jeść z rozsądku. Czy to mądre? Według mnie albo się to zaakceptuje (ludzie naprawdę mają większe dramaty), albo nigdy nie ruszy się z miejsca. Wiedz, że te trudne początki, chwile zmuszania się, z czasem przerodzą się w jedzenie z czystej potrzeby organizmu. Wróci Ci zdrowy apetyt i pozytywne nastawienie do życia! Pamiętaj jednak, że na poczucie głodu ma wpływ naprawdę wiele czynników. U osób po zaburzeniach odżywiania, choć fizycznie są w stanie przyjmować pokarmy, to stres związany z potrzebą przytycia może skutecznie, tygodniami blokować uczucie ssania w żołądku. Słuchanie głosu rozsądku i wybieranie posiłku, daje naprawdę zadowalające efekty. Już po paru miesiącach osoba, która nie mogła przejeść 450 kcal na śniadanie, jest w stanie z przyjemnością spałaszować nawet kalorii tych 1000 😃 brzmi dobrze? To to roboty! Na koniec moje muskuły zbudowane na roślinach. 😎😄😉 Choć dziś postawiłam na powrót do ukochanej intensywności biegania, która daje mi prawdziwą radość i wolność, to nie żałuję ani jednego miesiąca spędzonego na siłowni. Na początku miałam z tego prawdziwą frajdę. Potem okropnie się wypaliłam. Szczerze, było beznadziejnie. Długo wmawiałam sobie, że posiadanie figury według określonych kanonów da mi szczęście. Może przez chwilę i dawało. Cieszyła mnie nawet nie figura, a siła, którą zbudowałam, a także większa pewność siebie. Jednak cena była zbyt wysoka. Nie chcę znów brzmieć pompatycznie. Perfekcjonizm mnie zniszczył, a równoczesne budowanie mięśni i spalanie tkanki tłuszczowej nie jest dobrym pomysłem. Najpierw masa, potem rzeźba. Coś w tym jest…. Nie mniej historia jest długa. Jeśli ciekawi Cię moje osobiste doświadczenie z siłownią, daj znać w komentarzu. Mocno wierzę, że mogę pomóc. Odzyskałam równowagę, a nie było łatwo. Dziękuję za czas, który sobie poświęciłaś/eś. Tak! Sobie a nie mnie, bo to, że jesteś na moim blogu to cudna sprawa. Bardzo to doceniam. Jednak wiesz co ucieszy mnie najbardziej? Gdy wdrożysz tę wiedzę w życie i przekażesz dalej! Z góry dziękuję 😉 BĄDŹMY W KONTAKCIE ! Wskakuj na Facebook oraz Instagram. Komentuj i dziel się ze światem. Twoja obecność z pewnością przyczyni się do nie jednego uśmiechu na mojej twarzy! Chcesz nauczyć się indywidualnie, jak komponować zbilansowane wege posiłki? Zróbmy to razem – prosto i skutecznie! ➡ OFERTA DIETETYCZNA EBOOK LIDL 1700 KCAL LIDL 2200 KCAL BIEDRONKA 1800 KCAL BIEDRONKA SPORT 2500 KCAL WEGETARIAŃSKI ZERO WASTE 1700 KCAL WEGAŃSKI ZERO WASTE 2100 KCAL
Rozmowy z ludźmi na łożu śmierci Ostatnie słowa? Już się w życiu nagadałem – Grześ Łojewski ma cięty humor. Śmierć dawno przewartościowała świat 30-latka z Wołomina, wywracającego oczy z braku tlenu. Urządzenie umieszczone na brzuchu posapuje odgłosem wycieraczki samochodowej. Wymusza oddech – wdech, wydech, 20 razy na minutę. Od ponad trzech lat ten silnik od wycieraczki malucha pompuje w Grzesia życie. Ukradzione śmierci 37 miesięcy. Minuta po minucie… Z medycznego punktu widzenia przy takiej pojemności płuc Grześ powinien już nie żyć. O swojej chorobie mówi z podręcznikową precyzją. I tak jakoś nonszalancko: – Właściwie umieram od urodzenia. Stopniowy zanik mięśni. Ustają wszystkie funkcje – krążenie, przewód pokarmowy, przepona. Ostatnie popsują się mięśnie sercowe. To już końcowa faza. Prowadzi do… No… Nie ma już ratunku… Żadne z nas nie odważa się wypowiedzieć słowa śmierć. Czuję zażenowanie i strach przed niezręcznością. Jakie słowa dobierać? Żyjącym nie wypada mówić o tamtej stronie. – Gdy zaczęły zanikać mięśnie oddechowe, zapadałem w śpiączkę nawet w trakcie przełykania. Trzy lata temu już nie było nadziei. Miałem umrzeć. Przyszedł ksiądz z ostatnim namaszczeniem. Nie, na respirator się nie godziłem. Potem pojawia się dylemat etyczny, kiedy powiedzieć dość – Grześ mówi na wydechu silnika. Powoli. Każdy oddech to wysiłek. Rozmowa nie potrwa długo. Powie, kiedy będzie miał dość. “Żebra mu państwo połamią, nie ma sensu”, słyszeli od lekarzy Łojewscy, gdy zaczęli wymuszać oddech u Grzesia. Dzień i noc. Jedno spało, drugie naciskało brzuch. Pół roku. Co pięć minut, gdy synowi brakło tchu. Najgorzej było w nocy. Żaden sen. Raz ojciec naciskał bez przerwy. To był pierwszy godzinny sen Grzesia od czterech miesięcy. – Potrzeba chwili – tłumaczy Łojewski, inżynier elektronik. Kupił ten silnik od wycieraczki, zrobił listwę i pasek z tego, co było pod ręką. Sam naciska i puszcza. W ostatniej fazie tej choroby wszyscy są ubrani ciepło. Na zimne, nieruchome ręce, w których coraz wolniej krąży krew, nakłada się bawełniane rękawiczki… Obsługują komputer dzięki specjalnej myszce i wirtualnej klawiaturze. Grześ porządkuje na nim swoje życie. Pod każdą fotografią na ekranie jest data i miejsce. Przesuwające się lata oddzielają kolejne etapy prowadzące do finału: sześć lat – diagnoza i pierwsze objawy. Na zdjęciu z zerówki tylko Grześ podpiera się piąstkami, siedząc w kucki. Druga klasa – już głowa leci do tyłu. Trzecia – Grześ na wózku. Mama co trzy godziny lekcyjne przychodziła wysadzać Grzesia, żeby skończył ogólniak. Matura – jeszcze napisał rękoma. Potem… Już nie rusza rękami ani nogami. – Studia? Chciałem sobie pożyć. Wszyscy, którzy studiowali z tą chorobą, już nie żyją. Luty, wychodzisz na mróz, od razu infekcja – ucina Grześ. To samo urządzenie ma umocowane przy łóżku i w samochodzie. – A co, będzie umierać w domu? – mówi matka. Na fotografiach z ostatnich lat najwięcej jest sanktuariów maryjnych. Święta Lipka, Częstochowa, Licheń. Wszyscy w domu jakby zwróceni ku tym fotografiom. Bo pytanie o plany Grzesia to nietakt. – Już wszystko zrobiłem – żartuje. Grześ to realista. – Żeby jeszcze tylko starczyło czasu na zrobienie strony o sobie. Żeby inni nauczyli się z niej, jak można tej chorobie wyrwać trochę życia. Na razie Grześ rozsyła przez Internet patent na urządzenie do oddychania. – Takie banalne, a ile życia – Łojewski wstaje poruszyć mięśnie syna. Trzeba to robić ciągle. Bo ciało leci do tyłu z powodu przykurczy. – Świat jest na to niemy. Bez silnika od wycieraczki Grześ pożyłby godzinę. Urządzenie może się zepsuć w każdej chwili. Trzeba ciągle udoskonalać. Gdyby nie ojciec… Zresztą i tak można powiedzieć, że Grześ jest już weteranem. Statystycznie z chorobą mięśni typu Duchenne’a żyje się ok. 20 lat. Zwykle odchodzi się świadomie… – Żadne pożegnanie nie jest radosne. Strach? Skoro tylu przede mną dało sobie radę – Grześ ma na twarzy grymas. Podsumować doczesność Gdy wyłączamy telewizor, na ekranie przez ułamek sekundy widać kropeczkę. Potem gaśnie. Tak umiera pień mózgu, który decyduje o życiu i śmierci. Ciało umiera dłużej. Najpierw wątroba, potem śledziona. Mięśnie i kości umierają godzinami. Śmierć to wysiłek, który porównuje się do porodu. Ponoć odchodzący ma ten sam grymas… Oprócz towarzystw ubezpieczeniowych jedynie Kościół przypomina o marnej doczesności. Bo to szansa na rachunek sumienia i ostatnie sakramenty. Dawniej często proszono Boga, by zachował od nagłej i niespodziewanej śmierci, dziś z wielu ankiet wynika, że wolimy raczej odejść ze świata szybko i bezboleśnie. Taka śmierć jest jednak udziałem wybrańców. W 2002 r., podaje GUS, z prawie 360 tys. zmarłych Polaków zaledwie 3,5% odeszło nagle. Ponad 95% z powodu chorób przewlekłych lub starości umiera powoli. Słowem, większość czeka na finał. Ile w tym czasu darowanego, a ile paraliżującej świadomości, to już kwestia dyskusyjna. Jeśli jednak mamy dostatecznie dużo odwagi i zdolność przewidywania, z pewnością jest to czas na egzystencjalny monolog, na bilans, dopowiedzenie, pożegnalną rozmowę, ostatnie słowo, które potem nosi się w sercu jak amulet. Na rozliczenie się z materialnym światem (nie jest to jednak praktyka w naszym kraju powszechna, gdyż, jak wynika z badań CBOS, w przeciwieństwie do Amerykanów testament sporządza zaledwie co 17. dorosły). Dużo częściej zapewniamy sobie zawczasu miejsce na cmentarzu (jedna czwarta Polaków). Jeszcze częściej nawracamy się religijnie. Prof. Antonina Ostrowska w książce “Śmierć w doświadczeniu jednostki i społeczeństwa” ostatnie zmiany nazywa procesem zamykania spraw. Prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, krajowy konsultant w dziedzinie opieki paliatywnej i psychoonkolog, twierdzi, że wraz ze świadomością rychłego końca poszerza się serce człowieka: – Gdy dystans się skraca, człowiek zaczyna dostrzegać to, co miałkie. Cieszy się, że kwiatek zakwitł, dziwi, że do tej pory nie zauważył zielonego drzewa, które zawsze rosło pod balkonem. Nigdy wcześniej nie docenia się tak miłości… To też czas rozliczeń. Najmniej boją się bilansów ci, którzy dobrze przeżyli życie. Mający świadomość, że niewiele zrobili, przechodzą kryzys. Trzeba w tym bilansowaniu pomóc im wydobyć dobre strony. Mówimy: “No, nie dostał pan nagrody, ale wychował porządnie dzieci”. Wszyscy zajmujący się opieką paliatywną mówią zgodnie: perspektywa czasu ograniczonego jest najważniejszym czasem w życiu człowieka. Konfrontacją z prawdą. Pozwala zobaczyć świat we właściwych proporcjach. Bez masek. Zostało zakończenie A jednak człowiek jest tajemnicą. Już dokumenty soborowe z końca lat 60. nie używają określenia “ostatnie namaszczenie”. Nigdy nie wiadomo, czy jest ostatnie. Dlatego w żadnym domu, gdzie dla kogoś nie ma już nadziei, nie trzyma się gromnicy w pogotowiu. Nie wypada czekać na śmierć. Zwłaszcza gdy ten, dla kogo nie ma nadziei, ma 32 lata. Jak Ela Rembelska. Niejedno namaszczenie już przeżyła. Od Rembelskich właśnie wyszedł ksiądz. Jest zawsze w pierwszy piątek miesiąca. Stawia świecę i modli się kilkanaście minut. Ela liczy na życie wiekuiste. Że tam jest coś więcej niż nicość. Ale nie chce słyszeć nad sobą ani grobowej ciszy, ani opowieści o hiobowym cierpieniu. Nie jest przekonana o wyższości tego cierpienia. Nie lubi nad łóżkiem zakonnic, wzdychających, że Bóg ją tym bólem wyróżnił. Od siedmiu lat walczy o każdy dzień w obrębie zacieśniających się granic tego, na co zezwala jej ciało. Już nie usiądzie na łóżku. Trzeba twarz trzymać blisko przy twarzy Eli, żeby zrozumieć matowy szept, który odbija się od rurki umieszczonej w tchawicy odkąd zapadły się mięśnie krtani. Czasem ten szept staje się świszczący. W plątaninie rurek i przewodów na upstrzonej kwiatkami kołdrze jedyne sprawne części ciała Eli to dwa palce u lewej ręki. I mózg. Dzięki Bogu codzienne dawki morfiny nie wyłączają świadomości. Jeśli pozwoli czas, zawsze dostosowany do bólu, Ela, od niedawna absolwentka Wydziału Resocjalizacji Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, 30 listopada obroni pracę. Zostało jeszcze tylko zakończenie… Kilkanaście stron. Jeśli ból pozwoli. Po południu i w nocy, gdy funkcjonuje lepiej, tymi dwoma palcami, leżąc, wypisze jeszcze na kartce jakieś ostatnie publikacje, które powinna przeczytać. Przyniesie je Beata, koleżanka ze studiów. – Nie wiem, czy praca nie jest zbyt autorska – zastanawia się Ela. – Z perspektywy łóżka niewiele można poznać. W pokoju jest półmrok. Od światła boli ją głowa. – Ludzie, wobec których zaprzestano już leczenia, żyją zwykle od kilku tygodni do kilku miesięcy. Jeśli tak jak u mnie trwa to powyżej pół roku, Fundusz Zdrowia ma pretensje – Ela dzieli się swoją historią bezlitośnie. – To choroba mięśni na etapie jądra komórki, która dostaje za mało tlenu. Wszystko przestaje pracować. Kończyny są sparaliżowane, serce bije rytmem stymulatora – 88 uderzeń na minutę. Krew płynie dzięki zastrzykom na rozrzedzenie. Inaczej skrzepłaby w płucach – szept zagłusza warczący koncentrator, który całą dobę tłoczy w Elę “Pani powinna umrzeć”. Tak się nie mówi żyjącemu – ma żal do lekarzy o irytację, że jeszcze nie umiera. Ale rozumie: w funduszu nie ma przecież środków dla takich wyroków boskich. Kilka razy słyszała, że już może być ten moment. Ale nie jest przygotowana na koniec. Zawsze pozostaje lęk. Ten brak pewności, co będzie po tamtej stronie… – Dawali mi wtedy 1% szans na przeżycie – opowiada, jak raz stała na krawędzi. – Rodzina przyszła się pożegnać dzień przed operacją. Ponoć tam jest jakiś tunel. Nie widziałam tunelu. Tylko detale, migawki, jakieś kontury. Widziałam, jak lekarze rozcinali mi piżamę. Jakbym oglądała film. I głosy. Ile będę żył? O lekarzu, który nie oddaje naturze tego, co się jej należy, mówi się gorliwy. Często resztki życia podtrzymuje na siłę. Żeby tylko pacjent nie umarł na jego dyżurze. Ela Rembelska pamięta jęczącą z bólu kobietę, której medycyna nie pozwalała odejść. Gdy wyrwała kroplówkę, przywiązali ją do łóżka. Wiła się, wydając z krtani takie monotonne buczenie. Ni to jęk, ni westchnienie. Odeszła w męczarniach, przedłużanych przez tydzień uporczywą terapią. – Sam nieraz bałem się, żeby tylko pacjent nie umarł na mojej zmianie – opowiada prof. Jacek Łuczak, pionier polskiej medycyny paliatywnej, twórca warsztatów o umieraniu dla lekarzy. – Za wszelką cenę kroplówkami zawierającymi leki przeciwwstrząsowe przedłużało się życie, liczone już na godziny. Bo śmierć na dyżurze to była porażka. I konieczność konfrontacji z rodziną. A nikt na studiach nie szkolił nas, jak rozmawiać o umieraniu. Jest w człowieku ten strach, że porazi grozą prawdy. – Dziś już umiem – przyznaje prof. Łuczak – uczciwie odpowiedzieć: “Proszę być gotowym na wszystko”. Toczy się spór, czy chory powinien znać przypuszczalną długość życia, czy uwierzyć w optymistyczne kłamstwo. Spór trudny, zwłaszcza że chodzi o sprawę tak ważną, że ważniejszej być nie może. Kodeks etyki lekarskiej z 1996 r. mówi jasno, że na żądanie pacjenta należy mu udzielić informacji. Ale wśród polskich lekarzy wciąż jeszcze przeważa postawa paternalistyczna. Najczęściej traktują chorego jak dziecko, na wszelki wypadek wypisując dwie szpitalne karty – ta bez znieczulenia jest tylko dla rodziny, dla pacjenta ze złudzeniem. Rzeczywiście dla niektórych prawda byłaby gwoździem do trumny. Natomiast biorąc pod uwagę fakt, że z ostatnich ankiet, które analizuje prof. Łuczak, wynika, iż 95% z nas chce dokładnie wiedzieć, ile czasu zostało, by móc nim zadysponować, coś naprawić, coś komuś przekazać, większości odbiera się szansę zrobienia czegoś, czego bez tej wiedzy można nigdy nie zrobić. Tylko czy można nie czuć nadchodzącego końca? Prof. Łuczak wspomina: – W latach 80. opiekowałem się kolegą, 32-letnim lekarzem, chorym na czerniaka z przerzutami. Był to okres zatajania prawdy o raku za wszelką cenę. Uszczęśliwialiśmy go na siłę, włączaliśmy w spotkania towarzyskie, potańcówki, gry w karty zakrapiane alkoholem. W końcowym etapie, w szpitalu, nasze rozmowy ograniczały się do problemów medycznych. Skrzętnie omijałem tematy dotyczące jego emocji. Dwa dni przed śmiercią oświadczył: “Umieram, boję się”. Wpadłem w panikę. Zapytałem, czy go nie boli. Uciekając w medykalizację, czułem się pewnie. Zaprzeczył. Zbliżyłem się i go przytuliłem. Teraz, z perspektywy lat, rozumiem, że wtedy on, umierający, prosił mnie o zdjęcie maski, otwarcie się na ból przemijania. – Inaczej dojrzewa do śmierci onkolog, inaczej zawodowy gracz siatkówki – w warszawskim gabinecie, gdzie rozmawiam z prof. Cezarym Szczylikiem, kierownikiem oddziału onkologicznego Wojskowej Akademii Medycznej, odbywają się takie rozmowy: jak długo jeszcze… – Nigdy w tym miejscu nie było identycznego dialogu. Trzeba dać tyle prawdy, ile człowiek potrafi znieść. W Polsce co roku odnotowuje się 120 tys. nowych zachorowań na raka. 70% chorych umiera (w USA – 50%). Ale nikt nie zapada się w czeluść od razu. Żyje się jeszcze od kilku tygodni do kilku lat. Socjologicznie do jednego chorego dodaje się pięć osób. Prof. Szczylik ocenia, że w Polsce 2,5 mln ludzi potrzebuje pomocy w zmaganiu się ze świadomością niepewności życia. Tymczasem psychoonkologów jest zaledwie kilku. – Niektórzy mają w tym zakresie zdumiewająco mało wyobraźni. Niedawno Bronisław Wildstein na łamach “Rzeczpospolitej” nazwał zawód psychoonkologa fanaberią zmanierowanych panienek – dodaje prof. Szczylik. Prawda daje też szansę przedśmiertnej spowiedzi. Ks. Władysław Duda, duszpasterz środowisk hospicyjnych, nie ma specjalnych formułek na umieranie, nie nawraca i nie modli się na siłę. To chory prowadzi, ustala termin, kiedy przyjść z namaszczeniem, komunią. Na ostatnią spowiedź ks. Duda zawsze rezerwuje dużo czasu. Bywa ona zwykle spowiedzią z życia. – Postęp medycyny to – z jednej strony – błogosławieństwo, bo chory jest sprawny do końca, z drugiej, wprowadza w ułudę. Dziś dobrze się czuję, rodzina mówi: “Rwie się do życia”, jutro następuje zgon. To mobilizuje nas, duchownych, żeby w tym czasie przypominać o ostateczności. Co w ostatniej spowiedzi jest najważniejsze? Żeby zanadto siebie nie rozliczać: to zrobiłem dobrze, tamto źle, co do tego nie jestem pewien, może ksiądz podpowie? Nie grzebać w sumieniu na siłę. O to jedno mi chodzi Niektórzy onkolodzy przyznają, że ludzie mocno na coś czekający często odraczają śmierć. Co roku w maju lekarze obserwują, jak matki odkładają ją, żeby jeszcze zobaczyć dziecko idące do komunii. Umierają zaraz potem. Z punktu widzenia medycyny to irracjonalne. – Chyba urosła… – Marzena, 40-latka, planuje jeszcze napatrzeć się na córkę, która do Warszawskiego Hospicjum Onkologicznego przychodzi z ojcem co tydzień. Już dwa miesiące, odkąd rak mózgu zjadł drugie oko, nie widziała dziecka. Sprawdza tylko po warkoczu, jak rośnie. Jest coraz dłuższy. Marzena leży tuż przy widoczku ze sztuczną chryzantemą, w który ktoś powtykał kilka świętych obrazków. Na parterze. Tu leżą najsłabsi. Hospicjum, gdzie trafia się w terminalnym okresie choroby (terminus – granica, kres), od świata na zewnątrz najbardziej odróżnia czas. Płynie szybciej. Średni czas pacjentów stacjonarnych to 29 dni. Dr Ryszard Szaniawski, prezes hospicjum, na monitorze w gabinecie widzi każdy przyjeżdżający karawan. Zwykle jeden dziennie: – Poza tym nic się nie zmienia. Pacjenci, którzy mają więcej siły, cichutko malują coś w świetlicy, inni oglądają mecz, albumy z papieżem, w ładną pogodę są wywożeni na łóżkach do ogrodu. Mieliśmy nawet dwa śluby, których chorzy nie zdążyli załatwić wcześniej. Tu życie trwa do końca. Bo jeśli to nie uczestnictwo w życiu codziennym, co nim jest? Marzena do grudnia nawet nie myśli o odejściu. Jest tyle spraw… W listopadzie 14. urodziny córki, remont w domu, święta. Wyciąga mnie na “naprawdę ostatniego” papierosa. Po omacku zakłada różową podomkę: – Na prawo powinna być biała szyba… Widziała tę szybę jeszcze przez mgłę, pierwszego dnia, gdy przywieźli ją “do domu”. – Dziwne. W szpitalu o hospicjum mówili ostateczność, skąd mi się wziął ten dom? – zaciąga się papierosem. Na twarzy rozrywanej przez raka widać błogość. Tu wolno palić. Rzeczy przyjemnych się nie odkłada. W holu, pod kwiatem w doniczce, siedzi biały jak opłatek staruszek w pasiastym szlafroku. Za oknem budują nowe bloki. Tętni życie. – Jak oni rozbiorą ten dźwig? – Tadeusz Tokarski, dawniej brygadzista, nie może sobie wyobrazić. – Raczej już nie zobaczę. Za poważna ze mną historia. Tadeusz już przekroczył granicę, czyli skończył chorować. Właściwie przyszedł tu umrzeć. Wolałby wiosną albo chociaż po Bożym Narodzeniu, ale już czuje, że to kwestia dni. Rak jelita z Myślę sobie: Tadek, jesteś dwa lata po operacji, przestań chodzić po tym parku i łabędzie oglądać. Tyle zmarnowałeś, zmarnujesz więcej. No i wziąłem się za robotę. Wysiadła przepuklina. Pytam lekarza, ile mi zostało. On: “A na co to panu?”. “Co to wy – mówię – tak mamroczecie? Pytam konkretnie: ile będę żył?”. Człowiek chce wiedzieć, że dopełnia żywota. No to, jak powiedział, że już nerka czarna i skubany przerzucił się na wątrobę, poszedłem na Wólkę kupić mogiłę. “Daj pan spokój – mówi mi kobiecina – jak pan umrzesz, połowę będzie kosztowało”. Bo moja wola jest, żeby tam spocząć. I żeby mnie spalić. Tadeusza nie męczy lęk, jak będzie wyglądało to odejście. Może boi się jednego. Dźwięku suwaka na czarnym worku, z którym pewnie tu przyjedzie zakład pogrzebowy. Tak jakby zasunąć suwak torby i po człowieku. Ale jeszcze bardziej boi się kary za grzechy. Jakby życie Tadeusza było egzaminem, którego wynik pozna, gdy… Gdy może się okazać, że nie chcą go w raju. Jeszcze to jedno musi zrobić, żeby po Bożemu umrzeć. – Żeby spokój nastąpił w rodzinie – nie wytrzymuje. Szlocha. – Normalnie żyliśmy. W tygodniu do roboty, w weekendy syrenką na działkę. Potem dzieci urosły. Ile to będzie: od dziś odjąć 15 lat? – gubi się w datach, jakby życie minęło jak sekunda. – Z żoną wtedy rozeszliśmy się na dobre. Osobne pokoje i lodówka. Tadeusz już podjął przygotowania. W niedzielę dzieci mają przywieźć żonę. – Będzie przy nich rozmowa. Ja powiem swoje żale, ona niech powie swoje. Że niby ja łobuz, że zmarnowałem jej życie – macha ręką. Nie może znaleźć chusteczki. – Chcę tylko o to jedno prosić: żonka, rozmawiajmy normalnie. Wiele nie zjem, bo dieta, ale żeby jeszcze siąść wspólnie przy stole. I żebyśmy razem poszli do świętej spowiedzi. 51 lat żeśmy przeżyli. Odchodzą na paluszkach – Bartek po południu miał napad drgawek. Podano lek. Wyciszył się. – Adaś noc przespał spokojnie. Rurkę znosi dobrze. – Trzeba pojechać z lekarzem do szpitala. 12-letniego chłopca, w przypadku którego wyczerpano już możliwości leczenia onkologicznego, nadal prowadzi się dializę. Rodzice nie są przygotowani, że umrze. Jeśli boi się śmierci, może trzeba podać leki przeciwlękowe. Jak co dzień po ósmej rano zespół Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci siada na odprawie. Szybki podział obowiązków i streszczenie sytuacji z nocy. Bo tu życie dzieje się w przyspieszonym tempie. Pieluchy, zastrzyki, leki na bezsenność, lęk, duszności, wymioty. Symptomów śmierci jest ponad 30. Dr Tomasz Dangel, twórca hospicjum, robi wszystko, by dzieci umierały w domu, wśród swoich zabawek i bliskich. Nie obiecuje im raju, nie przeprowadza agresywnej reanimacji. Wyłącza jedynie ból. Żeby odchodziły w spokoju. Gdy do hospicjum trafia dziecko, rodzice podpisują zgodę: “Przyjmuję do wiadomości, że pracownicy nie będą stosowali metod mających na celu przedłużanie życia”. To trudne. Zwykle wierzą w cud. Ale nie ma cudów. Opieka trwa średnio 50 dni, jeśli to nowotwór. Dłużej z chorobami neurologicznymi i genetycznymi – około roku. 80% polskich dzieci umiera w szpitalu. Choć karta praw pacjenta stanowi, że do 16. roku życia nie mają prawa do pełnej informacji, dzieci wiedzą, jeśli któreś odchodzi. Gdy sale są oszklone, pielęgniarki zaklejają wtedy szyby papierem… Z badań amerykańskich psychologów wynika, że już trzylatek potrafi zrozumieć, że umiera. Lepiej, żeby to było w domu. – Dr Joanna Wolfe z Bostonu na podstawie badań opinii onkologów i rodziców dzieci, które zmarły na raka w latach 1990-1997 stwierdziła, że lekarze średnio 206 dni przed śmiercią dziecka wiedzą już, że nie ma szans na wyleczenie – mówi dr Dangel. – Natomiast rodzice dopiero 100 dni później. Dziecko, jeżeli uzyska wypis do domu, trafia tam 50 dni przed śmiercią. W ten sposób zostaje okradzione ze 156 dni. W filmie “Trudne prawdy”, który zrealizowało hospicjum dziecięce, jest kilka takich scen… Mama Bartka: – Przez siedem lat żyliśmy ze świadomością, że czas jest ograniczony. Ale mam do lekarzy żal o ten koniec. Zdawali sobie sprawę i nie powiedzieli nam tego. Wtedy inaczej bym wszystko zrobiła. Mama sześcioletniego Wiktora: – Rano powiedział, że dziś umiera. Mama Tomka: – Ludzie mnie pytali: “Po co ty mu mówisz, co będzie jutro?”. A ja wiedziałam, że będzie spać spokojniej, wiedząc, że jutro będzie. Sześć dni przed śmiercią chciał pojeździć na rowerze, zobaczyć działkę dziadków. Miał zaplanowany dzień po dniu. Zachowywał się jak dorosły żegnający się ze światem. Dzieci, mówią pracownicy hospicjum, wiedzą, że ich czas się zbliża. Któreś chce wędkę albo gołąbka. Nie przełknie ze względu na spalony chemią przełyk, ale… Inne oddaje swoje zabawki albo w pośpiechu haftuje serwetkę dla mamy. Żeby zdążyć. Agnieszka Ćwiklik jest młoda. Chore dzieci wolą młode pielęgniarki. I napatrzona na umieranie. Do podopiecznych w promieniu 100 km jeździ autkiem z widocznym logo. Rodzice często każą zaparkować dwie ulice dalej. – W domu pełna konspiracja, a ono mi zdradza w sekrecie: “Wiesz, ja umieram, ale nie chcę, żeby mama płakała”. Potem przychodzi ten moment… To niesamowite w umieraniu dzieci. Odchodząc, wybierają sobie osoby do towarzystwa, nawet czas odejścia. W Wigilię, w Dzień Matki, imieniny taty. Zwykle jest wtedy cichutko. Zasypiają. Jak aniołki. Chwilka i… są po drugiej stronie. Najczęściej seriami. W trójkach. Nigdy jedno. Mówiliśmy mu, nie umrzesz Pod dom Krążałów w Rudce (powiat Mrozy) oznakowany samochód podjeżdża często. Trzy lata temu w dużym pokoju na parterze stały jeszcze dwa wózki i dwa łóżka. 19-letniego Karola i o sześć lat starszego Pawła, których do wózków przykuł ten sam wyrok: zanik trzy lata temu, Karol miał pierwszą przymiarkę do śmierci. Paweł skończył 22 lata. To dużo w tej chorobie. Płuca nie wytrzymały infekcji. – Był przytomny do końca – Karol opowiada spokojnie. – Przed południem powiedział, że umiera. Włączyliśmy radio. Mówiliśmy: “Paweł, nie umrzesz”. Po południu oznajmił: “Jak przeżyję, będzie cud”. Zmarł o piątej rano. Karol nie płakał. Z bólu. Nie, nie był przygotowany. Na to nie da się przygotować. Zawsze jest nagle. Karol Krążała wie dokładnie, jak będzie przebiegać finał. Od początku do końca. Nie ma na to lekarstwa. Choroba postępuje powoli, ale nieubłaganie. Człowiek robi się słabszy, słabszy… Choć na razie Karol nie zgadza się na żadne zakończenie i zaplanował urodziny w grudniu. To najdalszy termin, jaki planuje. Ostatnio pewna fundacja zrealizowała inny plan Karola. Spotkał się z Maciejem Żurawskim, piłkarzem Wisły Kraków. Wychodził po meczu ostatni. Podali sobie rękę. Na stole leży tom “Harry’ego Pottera”. Pani Małgosia, opiekunka, co jakiś czas przewraca kartki i podaje do ust drobniutkie kęsy chleba z masłem. Rodzice, pracownicy kolei, do południa są w pracy, a zdeformowany i unieruchomiony w ciele Karol nie strzepnie nawet muchy z czoła. Jest przywiązany do wózka specjalnym pasem – sam by się już nie utrzymał. Cieniutka szyja, pierś nienaturalnie wypięta do przodu. Serce niemal na wierzchu. Widać przez koszulę, jak pracuje. Z tą świadomością, o której mówimy nieśmiało, dojrzewa się w przyspieszonym tempie. Karol boi się właściwie nie tyle śmierci, ile umierania, tego momentu przejścia. Tej świadomości, którą widział wtedy u brata. I łez matki. – Dużo bardziej przeżywają rodzice. Widziałem, jak wtedy cierpieli. Czarek, młodszy brat Karola, wleciał właśnie z grzybem. Wokół Rudki jest dużo lasów. Czarek urodził się bez wady. Przynosi grzyby, żeby Karol powąchał, jak pachnie las. Notatki ze smaków Smutny dzień. Dziś Ela podała sobie potrójną morfinę. Brzuch jest opuchnięty jak piłka. Nie sika. Ćmienie zagłusza takim monotonnym bujaniem. Rak atakuje już uszy Marzeny. Kobieta na chwilę jakby odpływa podczas rozmowy, po czym dopytuje się, na czym skończyłyśmy. Żółte ręce są bardziej matowe niż tydzień temu. Suche i chłodne. I wzdęty brzuch. – Że też taki ze mnie łakomczuch – szuka ust, wolno wkładając kolejne ciasteczko, które dziś jest na deser. Bo chorzy w hospicjum powinni jeść rarytasy. To się im należy. Gdy Tadeusz Kutwa, były monter telewizorów, 42 lata, spokojnie kroi jabłko na cząstki, obok gaśnie pan Roman. Tu śmierć nie następuje za parawanem. – Nie to, żeby się człowiek oswoił – Tadeusz, któremu rak zjadł pół czaszki, nie umie wytłumaczyć słowami. – To tylko przeprowadzka. Nic nadzwyczajnego w perspektywie ludzkości, więc dlaczego moja czy twoja śmierć ma być nadzwyczajna? Łysy, ze zdeformowaną głową, czasem gubi wyrazy i wątek. W szufladzie przy łóżku trzyma oprawiony wycinek z gazety ze swoim zdjęciem, pod którym jest autograf Jana Pawła II. Autentyczność potwierdza watykańska pieczęć. Obok w tej samej szufladzie ma jeszcze specjalny portfel. Na etykiety ulubionego jedzenia. Bo oprócz Legii Tadeusz najbardziej lubi jeść. A ponieważ z pamięcią u niego coraz gorzej, chowa etykiety, żeby wiedziano, gdy już zapomni… Bo nie każdy ser i chleb ma ten sam smak. – Plany? Nie doczekam realnie. Chciałbym jeszcze polecieć do papieża. Ale mózg nie wytrzyma tego ciśnienia. Drugiego też nie doczekam – żeby Legia była mistrzem Polski – ucina. Szczepan Brzeziński, 50 lat, sąsiad z drugiej sali, podzielił dzień na szczegółowe zadania. Równiutko o tych samych porach leki, równiutko posłane łóżko, celebrowanie każdego kęsa podczas posiłku. Pokorny. Rak kości zaatakował już żebra i kręgosłup. – Przy raku – tłumaczy – trzeba dobrze planować. Wyznaczać jakieś cele. Żeby człowiek nie czekał na śmierć. Na przykład jedzenie. Planuję, co chciałbym zjeść, a co może być. Albo czekam na… Na przykład na sok. Wiosną tu w ogrodzie nazbierałem kilka pigw. Oczyściłem, zalałem cukrem… Sprawy ważniejsze niż sok z pigwy już pozałatwiał. Sprzedał samochód i wszystko przepisał na siostrę. Ma zająć się podziałem: na siebie, byłą żonę i syna. Szczepan wierzy, że tam coś jest. – Ale nie w diabły i smołę. Wierzę w sen śmierci. Przyjdzie taki czas, że wszystkich nas Bóg obudzi… *** Spóźniłam się kilka dni. Tadeusz Tokarski na mnie nie poczekał. Umierał na łóżku obok Szczepana: – Przyszli w niedzielę. Syn, córka i wnuk. Nie, nie było małżonki. Szczerze się pożegnali. Ucałował wnuka w czoło. Mówił: “Jak wydobrzeję na wiosnę…”. W nocy Szczepan słuchał oddechu pana Tadzia. Był coraz cichszy, cichszy… Ustał nie wiadomo kiedy. Jakby pan Tadzio zasnął. Równo 30 minut po północy. Gdyby Szczepan miał umrzeć, chciałby tak samo… Był skromny. Zostało po nim tylko szare mydło. * Połowa z nas woli się przygotować do śmierci i poczynić plany. Zdecydowana większość (69%) uważa, że śmierć nie kończy naszego istnienia. Przeciwnego zdania jest tylko co siódmy ankietowany. * Wśród lęków związanych ze śmiercią najwięcej obaw budzi umieranie w bólu i pozostawienie bliskich. Ponad połowa niepokoi się, czy będzie miała możliwość pożegnania się z bliskimi i czy ktoś będzie pamiętał oraz że umrze bez sakramentu lub nie uzyska zbawienia. Rzadziej wymieniane są takie lęki jak pozostawienie niezałatwionych spraw, samotne umieranie, śmierć w szpitalu, nieuzyskanie przebaczenia tych, którym wyrządziliśmy krzywdę. Najrzadziej lęk budzą takie sprawy jak to, co właściwie stanie się z nami po śmierci. * Najwięcej obaw mają kobiety, ludzie z wyższym wykształceniem, przedstawiciele kadry kierowniczej, niepracujące gospodynie domowe. Najmniej osoby najbardziej religijne, emeryci i mieszkańcy wsi. (CBOS, “O umieraniu i śmierci”, 2001) Podobne wpisyPodobnie jak odczuwamy problemy z ciałem (ból, zmęczenie, choroby), możemy odczuwać też np. cierpienie psychiczne, zniechęcenie, brak sił i motywacji, stany depresyjne, lękowe, myśli, które utrudniają sen, brak wiary w siebie, niską samoocenę. Podobno czas leczy rany, ja jednak nie do końca tak uważam. Czas uczy jak żyć z poczuciem straty, ale tych ran nie zabliźnia. Pamiętajmy, że nie wymagają one leczenia, ponieważ świadczą o miłości, a nie o się prawie do wszystkiego, co nas czeka w życiu. Studiujemy na prestiżowych uczelniach, by zdobyć najlepsze kwalifikacje i zajmować wysokie stanowiska. Jednak na to, czego prędzej czy później każdy z nas doświadczy, czyli śmierć, nie jesteśmy przygotowani. Zaskakuje nas zarówno nasza śmierć, jak i odejście kogoś bliskiego. Zastanówmy się, czy w ogóle możemy przygotować się na te pewnym sensie tak. Jeżeli przeżywamy życie w perspektywie wieczności, z oczyma utkwionymi w niebo, wtedy spotkanie z Bogiem twarzą w twarz jest spełnieniem naszej najpiękniejszej nadziei. Również na odejście ukochanej osoby można patrzeć w duchu głębokiej ufności i wdzięczności za wspólnie przeżyte chwile, ze świadomością, że nasi bliscy są dla nas darem, a nie naszą własnością. Tak, ta perspektywa jest bardzo przekonująca i możemy ją pojąć umysłem, ale NIE sercem. Dlatego tak trudno nam się pożegnać ze pustkiZ całą pewnością można stwierdzić, że zupełnie inaczej przeżywa się żałobę w duchu miłości i wdzięczności, niż pogrążając się we własnych lękach i wyrzutach sumienia. Jak by nie patrzeć, śmierć zawsze przychodzi znienacka, szokuje i wyrywa nam serce. Po pewnym czasie dopiero widzimy, że ból kanalizowany w zdrowy sposób ma moc oczyszczać i przemieniać nasze powoduje największe cierpienie? Czy chodzi jedynie o fizyczną nieobecność ukochanej osoby? Czujemy się tak, jakby dosłownie ktoś wbił nam nóż w serce. Jedynie ci, którzy doznali jakieś wielkiej straty, będą w stanie to wyrazić i zrozumieć. Pożegnanie bardzo boli, choć wszyscy, którzy wierzymy w życie wieczne, wiemy, że rozłąka jest nam brak obecności danej osoby. Tęsknota za jej zapachem, słowami, tonem głosu. Jej ulubiona piosenka przenosi nas do tych chwil, które chcielibyśmy przeżyć ponownie, aby zwyczajnie kolejny raz popatrzeć na ukochaną osobę i spojrzeniem powiedzieć jej jak bardzo ją kochamy. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że tak szybko jej zabraknie…Bolą wspomnienia i słowa, które nigdy nie padły między nami. Bolą wszystkie niedomknięte sprawy i nierozwiązane problemy. Bolą niewyrażone gesty czułości i nieskradzione pocałunki; boli nieudzielone przebaczenie i nieodwzajemniona chęć pojednania;Boli odtrącona miłość, nieodebrane telefony, SMS-y bez odpowiedzi. Boli jedynie wirtualna obecność ukochanej osoby, bezradność wobec jej odejścia. Boli niezaspokojone pragnienie objęcia jej i szukanie pociechy we wspomnieniu tej chwili, kiedy ostatni raz czuliśmy uścisk jej ramion. Tak bardzo pragniemy ponownie się w nich schronić, a pozostaje nam jedynie kurczowo ściskać poduszkę, w którą płaczemy. Pragniemy usłyszeć jej głos, potrzebujemy jej rady, a z oddali dobiega nas tylko wspomnienie, ponieważ nie ma nikogo, kto by nam odpowiedział czy ukoił w naszym żyć dalej?Przytłacza nas fakt, że świat o niej zapomina, że powoli blednie ślad, który zostawiła na świecie swoją miłością. Cierpienie zaślepia nas do tego stopnia, że dzień miesza nam się z nocą, budzimy się rano wbrew naszej woli. Wiemy, że czeka nas kolejny dzień płaczu i przeszywającego bólu, przez który z trudem oddychamy. Dusimy się od płaczu i żyjemy w jakimś równoległym świecie. W głowie pojawia nam się jedna myśl: Jak ja mam dalej bez ciebie żyć? Chcę iść tam, gdzie ty, a nie mogę… Nadal jestem tu, ale tak jakbym był obok. Żyję, ale jakby nie swoim życiem …A co potem? Potem następuje okres, kiedy zaczynamy podchodzić do życia inaczej, udaje nam się oswoić ból, uczymy się z nim żyć. Z czasem cierpienie zmienia się i nabiera nowego znawców tematu dowiadujemy się, że w żałobie można wyróżnić różne stadia. Model opracowany przez amerykańską lekarkę E. Kübler-Ross zajmującą się pacjentami w terminalnym stadium raka, wyróżnia 5 psychologicznych etapów, przez które przechodzimy w konfrontacji z nieuleczalną chorobą i perspektywą śmierci, takich jak: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, załamanie (depresja) i akceptacja. Choć przedstawiony model powstał w oparciu o postawy osób terminalnie chorych, analogicznie dotyczy on również tych, którzy doświadczają starty czy kiedy jesteśmy pogrążeni w żałobie, zastanawiamy się, która to faza? Gdyby chociaż ktoś umiał nam powiedzieć, kiedy przyjdzie taki czas, że przestaniemy tęsknić, nie będziemy dłużej cierpieć, otrzemy łzy bezradności wywołane wspomnieniami, przestaniemy wołać do nieba z pytaniem: Dlaczego odszedłeś?Dlaczego mnie zostawiłeś?Czy ktoś umie wskazać, na którym etapie znika ból z powodu straty syna albo brata, który miał jeszcze żyć?Trwanie w milczeniuW okresie żałoby wiele osób stara się okazać nam swoje wsparcie. Choć w rozmowie z nami kierują się dobrymi intencjami, często ich słowa brzmią w naszych uszach kompletnie niedorzecznie. Słysząc na przykład takie zdanie: „Ona teraz jest już w lepszym świecie”, myślimy w duchu: „Wcale nie! Ja chcę, by była nadal przy mnie!” albo „Masz kolejnego aniołka w niebie, który nad tobą czuwa” – „Czyżby? Ja nie potrzebuję kolejnego anioła stróża! Potrzebuję, by tutaj była ze mną, tutaj nade mną czuwała i mnie przytulała”.Zdanie, które wyjątkowo działa mi na nerwy to: „Nie załamuj się, musisz się trochę wysilić”. Wysilić się? Jak niby mam to zrobić? Skąd mam wziąć te siły? Mam je z siebie wykrzesać aktem woli? Co za nonsens! Jak mam się zmusić do jakiegokolwiek wysiłku, skoro jedyne czego pragnę, to umrzeć razem z osobą, która odeszła. Właśnie takie uczucie nam towarzyszy – wewnętrzne doświadczenie śmierci za życia. Dlatego tak ważne jest nauczyć się nie ingerować w sposób, w jaki ktoś przeżywa swój ból. Wystarczy, jeżeli w milczeniu będziemy przy nim trwali. W takich chwilach jedyną pomocą jest wiara, która kieruje nas ku Bogu w poszukiwaniu nie do leczeniaCzas żałoby to bardzo osobisty okres, każdy przeżywa go na swój indywidualny sposób. To dlatego, że każda strata jest jedyna w swoim rodzaju i doświadczenie jej zależy od naszych cech osobowościowych. Ważne jest, by przejść przez ten proces bardzo świadomie i w naszym cierpieniu dać się prowadzić za rękę czas leczy rany, ja jednak nie do końca tak uważam. Czas uczy, jak żyć z poczuciem straty, ale tych ran nie zabliźnia. Pamiętajmy, że nie wymagają one leczenia, ponieważ świadczą o miłości, a nie o chorobie. Z żałoby po stracie ukochanej osoby nie mamy się leczyć, tylko zwyczajnie przez nią przejść. Ponadto, jeżeli terapeutyczne działanie czasu ma oznaczać to, że przestanę o kimś myśleć i za nim tęsknić, to wolę pozostać chora, ponieważ ten, kto odszedł dzięki mojej pamięci nadal jednak koncentrować się na bólu po stracie naszych bliskich zdecydowanie lepiej i mądrzej jest po prostu cieszyć się ich obecnością tu i teraz, dopóki możemy być razem, przeżywając każdy dzień tak, jakby miał być ostatnim dniem naszego mój dar serca dla Ciebie, LI.
| Աሎ γօщ юбрዕтօክ | Ձሙ кевруневու | Αλጌм афуጧθመу бавсалещ |
|---|---|---|
| Усвевоղቢπ уፃθшխ ձаβυር | Онтուкиյ уպобυз ኇсо | Охрችլуктаф νուզαнεзву |
| ሲርሾ θጳաቮ οδ | Еπориս ዐусун | Εጋաፀιш ሶωζепጭֆ |
| Одա ቦχ | Фуቀоዱим ረ | Αցег ռև ቡглиቴа |
| Ըሳоպ խсв | ጏи шаቃ վухоቸቡπ | Εጂ гի ፃጲйըкэሄе |
Zachowaj umiar i rozsądek. Daruj sobie (przynajmniej na jakiś czas) wrzucanie na portal społecznościowy, na którym jest twój eks, zdjęć z imprez, które mają na celu pokazanie mu, jak świetnie potrafisz się bez niego bawić. Jeśli cierpisz, powstrzymaj się od wypisywania w internecie dziwacznych tekstów typu: moje życie straciło
Posiadanie zwierzęcia domowego jest źródłem radości dla wielu z nas. Niestety w życiu każdego pupila nadchodzą trudne momenty: wypadek, choroba, śmierć. Na tą ostatnią zazwyczaj jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Zwierzęta coraz częściej traktowane są jak najbliżsi członkowie rodziny, dają nam wiele ciepłych uczuć, bliskość i niekiedy wsparcie. Dlatego czas odejścia ukochanego pupila bywa jednym z trudniejszych momentów w ciągu życia człowieka. Mamy dostęp do coraz lepszych, nowocześniejszych leków i terapii. Mimo to nadal istnieje szereg schorzeń, które są nieuleczalne. Znamy szacunkowe okresy przeżycia danych gatunków i ras zwierząt, ale jest to tylko pewne przybliżenie. I choć chcielibyśmy, żeby nasi przyjaciele byli przy nas na zawsze, nie jest to niestety możliwe. Koniec życia często wiąże się więc z ciężką chorobą i związanym z nią cierpieniem. Podjęcie decyzji o pożegnaniu i eutanazji jest bardzo trudne dla właściciela, wiążą się z tym ogromny ciężar emocjonalny i odpowiedzialność. Kontrola samopoczucia Obserwując bacznie swoje zwierzęta jesteśmy w stanie zauważyć ich posmutnienie, spadek apetytu czy niechęć do kontaktu z człowiekiem. Warto sięgnąć wtedy po wsparcie i fachową pomoc lekarza weterynarii, to on obiektywnie może ocenić stan zdrowia pupila i powiedzieć, jakie jest rokowanie. Najprawdopodobniej zostaniemy zapytani o to na ile zwierzak radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem, np. “Czy zwierzę pije i je samodzielnie?”. Czasem choroba i śmierć pupila przychodzą nagle, kiedy zupełnie się tego nie spodziewamy. Jak się pożegnać? Jak powinniśmy się pożegnać? Okażmy swojemu pupilowi wdzięczność, podziękujmy za wszystkie piękne chwile spędzone razem, za obecność. Powiedzmy zwierzęciu jak bardzo jest dla nas ważne, dzięki temu łatwiej oswoimy się z jego odejściem. Pozwólmy, by w ostatnich chwilach swojego życia pupil mógł zjeść coś ulubionego, pobyć chwilę w ukochanym parku, nawet jeśli już nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. W gabinecie weterynaryjnym nie opuszczajmy swoich zwierząt, będą szukać wzrokiem naszej twarzy, by zobaczyć nas jeszcze raz. Nie wstydźmy się silnych emocji, łzy i smutek to naturalna reakcja w tak trudnym momencie. Niektórzy mogą przeżywać skrajne uczucia jak złość, poczucie pustki czy winy. Godne pożegnanie ukochanego zwierzęcia pozwala zachować wspomnienia wspólnych, pięknych chwil. Często w odniesieniu do zwierząt mówi się, że po śmierci trafiają na “tęczowy most”. Termin ten pochodzi z mitologii nordyckiej i oznacza miejsce, gdzie świat istot żywych spotyka się ze światem Bogów. Zgodnie z legendą zwierzę po śmierci trafia na łąkę, gdzie cieszy się zdrowiem, jest wolne od cierpienia i ma zapewnione wszystkie podstawowe potrzeby. Mówi się jednak, że mimo dobrobytu wciąż tęskni za swoim opiekunem. Gdy właściciel odchodzi z ziemskiego świata możliwe jest ponowne spotkanie ze zwierzęciem, wspólnie przechodzą przez mityczny “tęczowy most” do nieba, by nigdy więcej się nie rozdzielić. Największy dar Więź jaką tworzymy z naszymi pupilami, można przyrównać do więzi pomiędzy ludźmi. Rodzące się w tej relacji uczucia i emocje pozwalają nam przeżyć zarówno te najpiękniejsze, jak i najtrudniejsze chwile. Bywa, że mówimy sobie, że już nigdy nie będziemy mieć zwierzęcia, ponieważ pożegnanie z poprzednim było tak bolesne. Z czasem jednak szukamy nowego przyjaciela, bo brakuje nam tej bezwarunkowej, szczerej przyjaźni i miłości. Możliwość odczuwania tych pięknych emocji to dla nas, ludzi wielki dar.Jednak zawsze trzeba podejmować kolejne próby pozbycia się takich brodawek. Starą, ale często skuteczną metodą likwidowania, usuwania kurzajek u dzieci jest lapisowanie (patyczek lapisowy można kupić w aptece). Można je smarować płynem, żelem lub maścią na kurzajki zawierającą kwas salicylowy, mlekowy lub mocznik.
“Na zdrowy rozum”, ludzie nie powinni uzależniać się w ogóle. Zarówno bliscy uzależnionych jak i oni sami, często zdają sobie dokładnie sprawę, że nie powinni tego robić, że to szkodzi. Uzależnieni nawet często postanawiają, że się zmienią i już nigdy więcej… Do następnego razu i znowu i znowu…. dokładnie wiedząc, że to co robią nie ma większego sensu. Dlaczego więc tak trudno przestać, dlaczego nie wystarczy przeczytać informacji na papierosach, że powodują śmierć i rozliczne choroby? Za ten stan rzeczy odpowiedzialne są emocje. Uzależnienie rządzi się prawami emocji a nie prawami rozumu. Rozum osoby uzależnionej jest na służbie emocji i ochrony uzależnienia, więc nie da się przekonać człowieka, żeby nie pił, czy nie palił racjonalnymi argumentami. Z uzależnieniem można się trwale rozstać jak znajdzie się jakiś inny nowy sposób na radzenie sobie z emocjami. Problem w tym, że aby zacząć go w ogóle szukać, potrzebna jest trzeźwość i rezygnacja z tego, od czego się jest uzależnionym. To sprawia, że na początku wychodzenia z uzależnienia, człowiek jest dość bezbronny wobec emocji. Jeszcze nie umie sobie z nimi radzić, a już odstawia coś co go do tej pory przed emocjami chroniło. Dlatego tak trudno wyjść z uzależnienia o własnych siłach, bez pomocy z zewnątrz. Substancja czy czynność, od której człowiek się uzależnia, stanowi dla niego tarczę, niewidzialną ścianę, która chroni go przed emocjami, przed żywym doświadczaniem siebie i świata. Człowiek odcina się od tego, co jest, od swojego doświadczenia i zanurza we własnym świecie. Żyjąc we własnym świecie nie może być naprawdę blisko innych, odcinając się od swoich emocji nie może zaznać spokoju i harmonii w życiu. Kliknij, jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem asia mówi: Witam serdecznie Jak każdy człowiek miewam gorsze i lepsze dni. Tylko u mnie niestety przechodzi to ze skrajnosci w skrajność, tak jak wiele rzeczy np od dłuższego czasu nie pije alkoholu a wcześniej go nagminnie naduzywałam. Albo widuje sie z kimś codziennie w nadmiernych ilosciach, albio sie odcinam zupełnie. Albo z kimś jestem i muszę to odczówac na kazdej pląszczyxnie zycia, albo sie odcinam od danej osoby ( oczywiście wczesniej bardzooo cierpie uzalam sie nad sobą i wyszukóję winy odciecia u drugeij osoby). Leczylam sie na depresje jednak mimo wszystko wachania nastrojów i odczuć to nie zmieniło. Bardzo bym chciałą być osobą mądrą, rozsadną i przedewszystkim zdrową, jednak sa niestey momenty nad którymu nie ppanuję. Emocje z którymi sobie nie radze. Boje sie tego, pragbnę być stabilna. Jesczez jedno co mnie najbardziej przeraża, często gdy wydaje mi sie że jest wszystko na dobrej drodze mam ogromną motywacje do życia działąmnia, mój mózg działą sprawnie natomiast wystarczy, że sie czymś przejmuję załąpuję ogromne samobujcze doły. Czy jest szansa bym prowadziłą normalne zycie pełne harmonii i miłości??? @asia Zachęcam do skonsultowania się ze specjalistą – psychologiem, psychoterapeutą, najlepiej kimś, kto ma pojęcie o uzależnieniach – terapeutą uzależnień. “Nagminnie nadużywany” alkohol zaburza funkcjonowanie emocjonalne, stąd mogą być zarówno huśtawki nastroju jak i objawy depresyjne. Jeśli się przez jakiś czas używało dużo alkoholu, to problem z emocjami pojawia się nie tylko w czasie picia lub zaraz po, ale tez w momencie odstawienia i nie picia go w ogóle. Bierze się to stąd, że alkohol jest używany jako “znieczulacz” pozwala się odciąć od przeżywania siebie i świata. Staje się z czasem jedynym sposobem na radzenie sobie z emocjami. Teraz, gdy po jakimś czasie, się go odstawi i zaczynają te wszystkie emocje docierać do świadomości, to nie wiadomo co z tym zrobić. Leczenie na depresję, w tej sytuacji nie wiele pomaga, bo nie o depresję tutaj chodzi. Trzeba nauczyć się radzić sobie z emocjami na trzeźwo, bo w przeciwnym razie picie wróci i będzie dalej pogarszało stan emocjonalny. To można ustabilizować i najszybciej (co nie znaczy szybko), i najpewniej się to osiągnie z pomocą psychoterapeutyczną. Katarzyna mówi: Witam! Chciałaby uzyskać pomoc psychologiczną… Borykam się z uzależnieniem od nikotyny, kofeiny i słodyczy. Chciałabym zerwać z nałogami ale nie wiem jak mam sobie pomóc. Widze że mój organizm coraz gorzej radzi sobie z tymi używkami i powoli podupadam na zdrowiu. Dodatkowo dowiedziałam się że moja bliska koleżanka ma nowotwór złośliwy. Ciągle dręczą mnie myśli że ja moge być następna (a niedawno urodziłam synka) i tak ciężko jest myśleć że mogłbym zachorować i nie być obecną w jego rozwoju. Te lęki dodatkowo nakręcają moje uzależnienia. I zamiast wyzbywać się ich popadam w wieksze uzależnienie. Nie wiem co ma robić. proszę o pomoc…. @Katarzyna Trudno się dziwić, że lęk nie pomaga w poradzeniu sobie z uzależnieniem. Człowiek po to używa różnego rodzaju substancji chemicznych, żeby nie czuć. Nie czuć siebie, emocji, żeby się odciąć od rzeczywistości. Substancje psychoaktywne (np. nikotyna) działają na mózg i zmieniają emocje, podczas gdy sytuacja, jaka je wywołała pozostaje bez zmian. To tak jakby brać środki znieczulające na bolącego zęba. Ząb przestanie boleć, ale będzie się psuć dalej, więc jeśli środków zabraknie, ból będzie jeszcze większy. Więc ma się dwa wyjścia albo brać jeszcze więcej, częściej i nie pozwolić aby kiedykolwiek tych środków zabrakło, albo czasowo zgodzić się na przeżywanie bólu i coś zrobić z zębem (najlepiej udać się do specjalisty J). Przekładając to na uzależnienia, żeby wyjść z problemu tego rodzaju, trzeba zgodzić się na ból psychiczny i zrobić coś z przyczyną tego bólu. Też znaleźć inne sposoby na radzenie sobie ze światem i ze sobą. Kiedy Pani się straszy, myśląc “mogę mieć raka”, to dopóki nie połączy Pani tego odczucia, z decyzją o zmianie, dotąd lęk będzie zwiększał pragnienie palenia czy jedzenia słodyczy. Będzie Pani szukała sposobu aby nie czuć lęku i będzie się Pani pobudzała do działania kofeiną i uspokajała papierosami i słodyczami. Katarzyna mówi: Dziękuje za odpowiedź. Ma Pani 100% racji. Aktualnie nie żyje z sobą w zgodzie. Wiele rzeczy mnie “boli” ale nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. Może inaczej. nie mam czasu żeby rozwiązać wiele spraw, które sie nawarstwiają. Łatwiej stanąć na balkonie i zapalić papierosa, niż uporać się z problemem. Nawet nie wiem od czego mam zacząć. Chyba najbardziej potrzebuje czasu dla siebie. Swoich własnych przyjemności ale odkąd urodził się moj syn nie mam go wcale. Pozdrawiam Pani Katarzyno, rzeczywiście w tym co Pani pisze jest kilka kwestii do uporządkowania. Jeśli je zostawić tak jak są, będą one generowały Pani niepokój i warto by się za nie wziąć. Są w tym co Pani pisze przynajmniej trzy ważne obszary: 1. nie załatwione, nawarstwiające się sprawy 2. problem połączenia potrzeby własnej przestrzeni i czasu z opieką i wychowywaniem dziecka. Tu jest moment, w którym potrzeba znaleźć nowe sposoby, na zaspokajanie tej potrzeby, ponieważ dawny styl kiedy dziecka nie było, nie będzie możliwy do wprowadzenia w życie, jeszcze przez długi czas 3. problem decyzji co zrobić z paleniem – palić czy nie palić Aby zacząć warto by dokonać decyzji, która z wymienionych kwestii (lub jakaś zupełnie inna, nie wymieniona w naszej rozmowie) jest najważniejsza na dziś. I nią się zająć. Jeśli by Pani wypisała hasłowo jakie sprawy się nawarstwiają mogłabym pokazać Pani, jak można je sobie poukładać aby łatwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, od czego zacząć. Możemy to zrobić tutaj na forum otwartym i będzie to wtedy na dość ogólnym poziomie. Jeśli by chciała Pani uzyskać bardziej szczegółową i konkretną pomoc, zapraszam na mailową rozmowę indywidualną grafika yXctu54.