🌓 Jak Bezboleśnie Pożegnać Się Ze Światem

Wszyscy rodzice powinni mieć możliwość pożegnać się ze zmarłym dzieckiem, zadbać o jego godność i mieć miejsce, grób, do którego mogliby przychodzić. Jak bardzo jest to ważne, pokazują różne inicjatywy w Kościele związane z rodzicami dzieci utraconych. Michał Chaberek OP Czy Pan Bóg mógł się posłużyć ewolucją? Koncepcja teistycznego ewolucjonizmu stanowi domknięcie wielkiego koła, jakie zatoczyła ludzka refleksja nad początkami świata od czasów starożytności pogańskiej do dzisiaj. To w pogańskich mitologiach i filozoficznych systemach emanacyjnych Bóg (najwyższa przyczyna, czy pierwszy poruszyciel) z zasady nie ingerował w świat bezpośrednio. U Arystotelesa na przykład, Bóg poruszał tylko pierwszą z pięćdziesięciu sfer niebieskich, tę najwyższą, ale jednocześnie najbardziej oddaloną od człowieka. W systemach neoplatońskich Bóg był prajednią, z której wyłaniały się różne hipostazy, a dopiero któraś z kolejnych hipostaz odpowiadała za ukształtowanie świata materialnego. Z antycznymi koncepcjami gorliwie walczyli Ojcowie Kościoła, dowodząc, że Bóg nie podlega siłom przyrody lub tajemniczemu fatum, przeciwnie – to On jest Twórcą przyrody i jej Rządcą, zarówno w odniesieniu do bezkresnych galaktyk, jak i maleńkich bakterii. To właśnie przypisanie bezpośrednio Bogu stworzenia wszystkich natur stanowiło istotną nowość chrześcijańskiego spojrzenia na powstanie świata. Kiedy Karol Darwin w książce The Origin of Species (1859) zaproponował nowe wytłumaczenie pochodzenia gatunków, jego teoria wywołała sprzeciw zarówno ze strony przyrodników, jak i teologów wszystkich denominacji chrześcijańskich. Od tamtej pory rozpoczął się spór o ewolucję, który przybiera na sile przy okazji różnego rodzaju „rocznic darwinowskich”. Przeszło 150-letnia historia debaty ewolucja – stworzenie stanowi zapis przeinaczeń i niezrozumienia z obu stron – zarówno zwolenników, jak i przeciwników tej nowej teorii powstania gatunków. Dzisiaj, chcąc uniknąć błędów poprzedników, każdy głos w tej debacie powinniśmy rozpoczynać od jasnej definicji pojęć, którymi będziemy operować. Niestety, nadal częstą przyczynę nieporozumień stanowi brak określenia, co ma się na myśli, mówiąc „ewolucja”, a co mówiąc „stworzenie”. Dlatego, gdy stawiam pytanie: „Czy Pan Bóg mógł się posłużyć ewolucją, stwarzając ten świat?”, od razu spieszę z wyjaśnieniem, że ewolucję rozumiem tutaj jako proces naturalny, prowadzący do powstania zupełnie nowych gatunków organicznych. W definicji tej należy podkreślić dwa człony: po pierwsze, jest to proces naturalny, to znaczy zachodzący na mocy praw przyrody, czyli niewymagający żadnego nadprzyrodzonego działania jakiegokolwiek bóstwa. Jednocześnie nie jest tu istotny mechanizm, który miałby stanowić wyjaśnienie tego procesu. Dla Darwina była to walka o byt i naturalna selekcja. Darwin nie potrafił jednak wskazać źródeł drobnych, korzystnych zmian w organizmach koniecznych do „twórczego” działania naturalnej selekcji. Z kolei dla neodarwinizmu korzystne zmiany pochodzą z przypadkowych mutacji genetycznych, które następnie zostają poddane selekcji. W ten sposób za całą różnorodność świata biologicznego odpowiada przypadek, gdyż to on jest „przyczyną sprawczą” kształtowania się korzystnych nowości, których kumulacja w dłuższym czasie ma prowadzić do powstania zupełnie nowych gatunków 1 roślin i zwierząt. Drugi człon definicji – „powstanie nowych gatunków” – oznacza makroewolucję, czyli nie tylko tworzenie się różnych odmian w obrębie tzw. gatunków naturalnych, lecz przechodzenie od bakterii do roślin, od roślin do zwierząt, od małpy do człowieka. Mikroewolucja, czyli zmiany w obrębie rodzaju (najdalej rodziny), nie budzi sprzeciwu żadnego z krytyków teorii Darwina. Od dawna bowiem przyrodnicy dysponują wielką liczbą przykładów dostosowywania się organizmów do zmiennych warunków, zarówno w hodowli, jak i w naturze. Te drobne zmiany nazywane mikroewolucją teoria Darwina wyjaśnia dość dobrze. Tym, co budzi kontrowersje, jest postulat, że te drobne zmiany, podlegając kumulacji w długim czasie, doprowadzą do zmian tak zasadniczych, jakie obserwujemy, na przykład, między jaszczurką a nietoperzem lub człowiekiem a małpą. Sprzeciw środowisk chrześcijańskich wobec teorii Darwina, tak wyraźny w XIX wieku, wywołała makroewolucja biologiczna, czyli pogląd, że cały świat organizmów żywych ukształtował się na mocy praw przyrody. Taki pogląd zdawał się przeczyć chrześcijańskiemu rozumieniu stworzenia. W tradycyjnym ujęciu przypisywano powstanie podstawowych form biologicznych bezpośredniemu działaniu Boga. Działanie to nazywano stworzeniem, o którym teologowie mówili, że non est mutatio sed simplex emanatio entis ex nihilo („nie jest zmianą, lecz prostym wyłonieniem bytu z niczego”). Skoro więc stworzenie definiowano jako działanie Boga (a nie przyrody), działanie bezpośrednie (a nie za pośrednictwem stworzonych praw) i działanie, w którym nie ma żadnego przechodzenia od tego, co „gorzej przystosowane”, ku temu, co „lepiej przystosowane” (lecz proste wyłonienie), to dla teologów było jasne, że stworzenie i ewolucja się wykluczają. Takie przekonanie dominowało w Kościele przynajmniej do pierwszej połowy XX wieku. Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. 1. Geneza teistycznego ewolucjonizmu Już pierwsi teologowie, którzy poznali i – przyznajmy – zostali oczarowani prostotą teorii Darwina, zastanawiali się, jak można pogodzić ewolucję z tradycyjnymi chrześcijańskimi poglądami na temat stworzenia głoszonymi przez Ojców Kościoła i scholastyków. Księża, tacy jak Raffaello Caverni, Dalmas Leroy OP, czy John A. Zahm bardzo wcześnie, bo już pod koniec XIX wieku, zaproponowali „nowe rozumienie stworzenia”. Choć ta „nowa teoria” w pierwszym momencie napotkała opór ze strony autorytetu Kościoła i środowiska teologów, do dzisiaj została praktycznie powszechnie przyjęta w Kościele. Co prawda, nie ma, jak dotąd, ostatecznych rozstrzygnięć Urzędu Nauczycielskiego Kościoła w tej kwestii, ale teistyczny ewolucjonizm jest de facto doktryną akceptowaną zarówno w katolicyzmie, jak i w większości tradycyjnych denominacji protestanckich. Na czym więc polega teistyczny ewolucjonizm stanowiący współczesną odpowiedź chrześcijaństwa na kontrowersję ewolucja – stworzenie? Odpowiedź tę stanowi twierdzenie, że „Bóg mógł się posłużyć ewolucją, stwarzając ten świat”. Innymi słowy, Bóg nadal pozostaje Stwórcą, gdyż to od Niego pochodzą prawa, które nadał materii i jej zdolność do „samokształtowania się” w najróżniejsze współczesne i wymarłe formy życia, ale nie jest już Stwórcą bezpośrednim, tylko posługującym się prawami nadanymi materii. Sam Darwin stwierdził, że gdyby ewolucja wymagała jakichś „cudownych dodatków”, to odrzuciłby tę teorię jako nic nie wartą 2. Teistyczny ewolucjonizm spełnia postulat Darwina, gdyż uznaje, że Pan Bóg rozpościera ogólną opatrzność nad procesami, które z punktu widzenia przyrodników idą własnym torem, czyli nie wymagają żadnego odniesienia do nadprzyrodzoności. Ponadto uznaje się wręcz, że Bóg posłużył się przypadkiem, jako głównym motorem ukształtowania się nowości biologicznych. Można więc zauważyć, że koncepcja teistycznego ewolucjonizmu stanowi domknięcie wielkiego koła, jakie zatoczyła ludzka refleksja nad początkami świata od czasów starożytności pogańskiej do dzisiaj. To w pogańskich mitologiach i filozoficznych systemach emanacyjnych Bóg (najwyższa przyczyna, czy pierwszy poruszyciel) z zasady nie ingerował w świat bezpośrednio. U Arystotelesa na przykład Bóg poruszał tylko pierwszą z pięćdziesięciu sfer niebieskich, tę najwyższą, ale jednocześnie najbardziej oddaloną od człowieka. W systemach neoplatońskich Bóg był prajednią, z której wyłaniały się różne hipostazy, a dopiero któraś z kolejnych hipostaz odpowiadała za ukształtowanie świata materialnego. Z antycznymi koncepcjami gorliwie walczyli Ojcowie Kościoła, dowodząc, że Bóg nie podlega siłom przyrody lub tajemniczemu fatum, przeciwnie – to On jest Twórcą przyrody i jej Rządcą, zarówno w odniesieniu do bezkresnych galaktyk, jak i maleńkich bakterii. To właśnie przypisanie bezpośrednio Bogu stworzenia wszystkich natur stanowiło istotną nowość chrześcijańskiego spojrzenia na powstanie świata. Proces pogłębiający rozumienie creatio ex nihilo (stworzenia z niczego) trwał długo, bo aż do średniowiecza. Świadczy to o tym, jak trudno było uznać ludziom realizm Bożego działania w świecie materialnym z pozoru tworzącym zamknięty system współdziałania ścisłych praw i materii. Ale ten chrześcijański obraz powstania świata już w końcu XVIII wieku ponownie został poddany próbie we wczesnym mechanicyzmie i deizmie oświecenia. W oświeceniowej optyce wielkość Boga polegała właśnie na tym, że nadał odwieczne prawa, które niejako wyręczają Go w sprawowaniu opatrzności nad stworzonym światem. Na przedłużeniu tych poglądów ukształtowała się nowożytna idea ewolucji, której „ochrzczoną” wersję reprezentuje współczesny teistyczny ewolucjonizm. Obecnie, często powtarzane zdanie, że „Pan Bóg mógł posłużyć się ewolucją”, zdaje się łagodzić ból po utracie tradycyjnej koncepcji stworzenia. Jednocześnie teistyczny ewolucjonizm stanowi atrakcyjną propozycję dla teologów, ponieważ zdaje się łatwo i skutecznie godzić dwie wizje, skądinąd pozostające w nieuchronnym napięciu. Twierdzenie, że „Pan Bóg mógł posłużyć się ewolucją”, nie jest jednak tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Z drugiej strony, gdyby było ono tak oczywiste, to rodzi się pytanie, jaką nowość wprowadza do naszej wiedzy o Bogu, gdy dochodzi do napięcia między ewolucją a stworzeniem? W końcu jeżeli Bóg jest wszechmogący, to twierdzenie, że „mógł coś zrobić”, ma charakter tautologiczny. Niemniej, ważniejszy problem dotyczy tego, czy chrześcijaństwo może się zadowolić tylko ogólnikowym twierdzeniem, co Pan Bóg „mógłby zrobić”, czy raczej mówi o tym, co Bóg faktycznie zrobił? To zaś prowadzi do kolejnego pytania, czy wiara chrześcijańska ukazuje prawdziwy, czy tylko możliwy wariant historii zbawienia? Na przykład, czy wierzymy w to, że Chrystus mógł zmartwychwstać, czy raczej w to, że faktycznie zmartwychwstał? Czy cuda uzdrowień, wskrzeszeń i rozmnożenia chleba mogły mieć miejsce, czy faktycznie zaistniały? Jeżeli zaś uznajemy faktyczność historii zbawienia, to trzeba dalej zapytać, czy to samo dotyczy również historii stworzenia? Jeżeli uznamy cuda historii zbawienia za fakty, które miały miejsce w konkretnej przeszłości, to wydaje się całkiem słuszne, aby tak samo potraktować cuda historii stworzenia. Z pewnością zaś Kościół i teologia nie mogą poprzestać na ogólnikowych twierdzeniach o tym, co Bóg „mógł zrobić”. Raczej odpowiadają za wykład pozytywnej doktryny o tym, co i jak Bóg faktycznie zrobił w historii świata. Prawdziwym celem teologii nie jest bowiem wysuwanie kolejnych możliwości, czy wariantów historii stworzenia, ale ukazywanie prawdziwych działań Bożych. Teologowie mają do tego prawo, gdyż sam Bóg objawił ludziom te prawdy, do których wiedza przyrodnicza, na przykład badania biologiczne, nie mają dostępu. 2. Ewolucja a filozofia Po tych wstępnych uwagach przeanalizujmy słuszność samego zdania „Bóg mógł posłużyć się ewolucją”. Najpierw należy przypomnieć tradycyjne stanowisko chrześcijańskie mówiące o tym, że Bóg nie może czynić sprzeczności logicznych. Nie może więc sprawić zasadniczo trzech rzeczy: 1. Aby to, co się stało, się nie stało 2. Aby coś było i nie było pod tym samym względem (np. kwadratowe koło, krzywa prosta, etc.) 3. Stworzyć czegoś większego niż On sam, albo sprawić, by On sam przestał istnieć. Niemożność uczynienia takich rzeczy nie wynika z braku mocy Boga, lecz ze sprzeczności zawartej w pojęciach – takie rzeczy po prostu nie istnieją i nie mogą istnieć, gdyż są samowykluczające się. Ten pogląd reprezentował św. Tomasz z Akwinu, a wraz z nim największe umysły chrześcijaństwa. Wynika z tego, że aby można było twierdzić – „Bóg mógł posłużyć się ewolucją” należałoby najpierw wykazać, że pojęcie ewolucji nie jest logicznie sprzeczne. Już na tym etapie rodzą się jednak przynajmniej trzy problemy. Po pierwsze, zauważmy, że w myśl teorii ewolucyjnego powstawania gatunków (a odnosi się to tym bardziej do powstania samego życia) przyczyna niższa ma wywoływać wyższy skutek, to znaczy, przyroda samoczynnie wytwarza coraz bardziej złożone formy. W ten sposób powstaje życie z cząstek nieożywionych, rośliny z bakterii, zwierzęta z roślin a ludzie dzielą wspólnego przodka z małpami. Pytanie, co ma być przyczyną takiego procesu? Darwin wykluczył działanie przyrody ze względu na cel, jak też bezpośrednie oddziaływania jakiejkolwiek nadprzyrodzoności. Zatem to materia, działająca zgodnie z prawami przyrody, ma uzyskiwać te nowe formy. Darwin na przykład dowodził ewolucji oka, wskazując na najprostszą formę tego narządu u stawonogów, które – w jego mniemaniu – wyposażone są zaledwie w „nerw pokryty pigmentem”. Następnie potrafił pokazać coraz bardziej „zaawansowane” formy oka u wyższych zwierząt. Z czasem jednak okazało się, że nawet te „najprostsze” oczy stawonogów, same są niewyobrażalnie złożone, o czym Darwin nie miał pojęcia. Nie było więc wielu etapów pośrednich, których wymagałaby zaproponowana przez dziewiętnastowiecznego badacza teoria. Przekładając wizję Darwina na język filozofii, oznacza ona tyle, że niższa przyczyna (proste oko i przypadkowe procesy) wywołuje wyższy skutek (oko bardziej zaawansowane z biologicznego punktu widzenia). To zaś jest nie do przyjęcia, ponieważ doskonałość skutku musi się zawierać w doskonałości przyczyn. Jest to jedna z podstawowych prawd rozumowania, którą, skądinąd, każdy człowiek, mniej czy bardziej świadomie, stosuje w różnych dziedzinach aktywności intelektualnej. Teoria ewolucji biologicznej zdaje się być wyjęta spod tego prawa na zasadzie nieuzasadnionego wyjątku. I chociaż zwolennicy darwinizmu nie są zupełnie obojętni na to zagadnienie, to jednak, jak dotąd nie udało się wyjaśnić, w jaki sposób postulat rosnącej złożoności biologicznej (np. powstawanie nowych funkcjonalnych organów) miałby się realizować poprzez odwołanie wyłącznie do przyczyn materialnych. Drugi problem scenariusza zaproponowanego przez Darwina łączy się z zagadnieniem celowości. Jeżeli organizmy same (to znaczy pod wpływem mutacji i doboru naturalnego) ukształtowały pierwsze oko, to wynika stąd, że nie tylko narząd, ale i jego funkcja zostały ukształtowane przez materię. Wynikałoby stąd, że ewolucja nie tylko zbudowała oko, ale przede wszystkim samo widzenie, nie tylko ucho, ale i słyszenie, i podobnie w odniesieniu do innych funkcji organizmu. Przyjęcie takiego scenariusza wydaje się jednak przypisywaniem materii zdolności magicznych, albo bardziej precyzyjnie – zdolności do myślenia, którą zazwyczaj jesteśmy skłonni przypisywać ludziom wyposażonym w rozum, a nie materii i prawom przyrody. Uznanie, że przyroda sama wytwarza narząd, jest bardzo trudne, ale twierdzenie, że przyroda sama wytworzyła funkcję, to już wiara w jakieś siły witalne albo „duszę świata”. Darwin nie potrafił ukryć irytacji, gdy nie znajdował materialnego wyjaśnienia powstania złożonych narządów. W jednym miejscu pisał: „Pytanie jak nerw stał się wrażliwy na światło, nie obchodzi nas bardziej niż to, jak powstało samo życie; jednak szereg faktów każe mi przypuszczać, że każdy wrażliwy nerw może uczulić się na światło, a także na znaczniejsze wibracje powietrza, które wytwarzają dźwięk” 3. Z tej i tego typu innych wypowiedzi dziewiętnastowiecznego badacza widać, że nie miał on pojęcia, skąd wzięło się widzenie. Mógł spekulować na temat różnych typów oka, ale nie wiedział, skąd wzięło się pierwsze oko, ponieważ istnienie oka zakłada funkcję widzenia, a więc działanie celowe. Widzenie, słyszenie czy czucie są pewnym pomysłem i stanowią rozwiązanie problemu komunikowania się organizmu ze światem zewnętrznym. Dopiero, gdy uprzednio istnieje to rozwiązanie w postaci określonej idei (projektu, pomysłu), wtedy może powstać narząd, gdyż to narząd jest dla funkcji, a nie odwrotnie. Już pięćdziesiąt lat przed Darwinem William Paley pisał: „Jest perwersją języka uznawać jakiekolwiek prawo za skuteczną przyczynę sprawczą czegokolwiek. Prawo zakłada działającego, ponieważ jest tylko sposobem, według którego postępuje działający” 4. Żadne prawo przyrody, w tym także ewolucja rozumiana jako zespół takich praw, nie może być zatem działaczem, gdyż jest tylko sposobem, według którego działacz mógłby postępować. Z tego wynikałoby, że ewolucja nie może wytworzyć ani oka, ani ucha, ani żadnego innego funkcjonalnego narządu, gdyż ich powstanie domaga się działania analogicznego do działania architekta stosującego się do praw geometrii i techniki, aby rozwiązać określone problemy budowlane. I dlatego właśnie Dawid przypisał wytworzenie oka i ucha bezpośrednio Bogu, a nie przyrodzie (por. Ps 94,9). Trzeci problem dotyczy możliwości transformizmu gatunkowego, to znaczy przechodzenia jednych gatunków w inne. Chodzi tu oczywiście o zupełnie różne natury, a nie drobne adaptacje wynikające na przykład ze zmiany środowiska, w którym dany organizm egzystuje. W klasycznej filozofii mówi się, że każdy byt ma istotę, czyli to czym jest, oraz przypadłości, czyli to co posiada – jakieś cechy. Przypadłości nie zmieniają jednak jego istoty. Tak, na przykład, do istoty każdego człowieka należy to, że jest zwierzęciem rozumnym, czyli ma ciało i duszę rozumną. To czy człowiek jest wysoki, czy niski, czarny czy biały, mądry czy głupi, to wszystko są tylko przypadłości, a więc cechy niewpływające na jego człowieczeństwo. Wśród przykładów kompletnych natur (to znaczy odrębnych od innych) można wymienić naturę kota, psa, ptaka, ryby, konia, słonia, czy pająka. Teoria ewolucji głosi, że organizm określonego gatunku, na przykład ryba, pod wpływem drobnych zmian organicznych, czyli zmian przypadłościowych, takich jak zmiana koloru czy grubości łusek, może zmienić naturę, czyli, na przykład, stać się płazem. W ujęciu klasycznej filozofii przeciwnie – zmiany przypadłości nie mogą doprowadzić do zmiany natury rzeczy. Do zmiany natury rzeczy potrzeba zmiany substancjalnej, czyli bezpośredniego zastąpienia jednej istoty inną. Teoria postulująca transformizm gatunkowy na zasadzie kumulacji drobnych zmian organicznych występuje przeciwko logice, gdyż wynikałoby stąd, że dana rzecz jest czymś, czym jednocześnie nie jest, lub, że jest jednocześnie jedną i drugą rzeczą. Oczywiście wymienione trzy problemy ewolucji (przyczynowości, celowości i transformizmu gatunkowego) łączą się z realistyczną metafizyką bytu. Wynika stąd jednak ważny wniosek: Jeżeli ktoś twierdzi, że „Bóg mógł posłużyć się ewolucją”, to najpierw musi pożegnać klasyczną metafizykę wraz z wszystkimi jej zasadami. Dla teologa jest to posunięcie o tyle niezręczne, że Kościół od samego początku przyjmował tę „zdrową filozofię” 5jako podstawę racjonalnego uzasadnienia dogmatów trynitarnych, chrystologicznych i eucharystycznych. Porzucając klasyczną metafizykę, trzeba by jednocześnie porzucić większość chrześcijańskiej tradycji teologicznej. Dla współczesnych teologów, dążących do uzgodnienia Darwina z chrześcijaństwem, cena ta nie wydaje się jednak zbyt wysoka. 3. Problemy „ewolucji kierowanej” Można jednak wyobrazić sobie taką wersję ewolucji, która byłaby filozoficznie możliwa, gdyż spełniałaby przynajmniej jedno z przedstawionych wyżej wymagań mówiące, że skutek musi zawierać się w przyczynie. Załóżmy dla naszych potrzeb, że przy odpowiednio mocnej przyczynie stworzonej spełniony byłby również drugi postulat, czyli celowość, oraz, że możliwe byłoby przechodzenie jednych natur w inne. (W klasycznej chrześcijańskiej koncepcji stworzenia tylko przyczyna wszechmogąca, czyli sam Bóg, może wytworzyć nową naturę, nie ma takiej mocy żadne stworzenie). Pytanie dotyczy więc tego, czy ewolucja spełniająca przynajmniej podstawowe wymagania klasycznej metafizyki, jest tą ewolucją, którą „Bóg mógłby się posłużyć” stwarzając ten świat? Istnieją dwa możliwe warianty takiej ewolucji i trzeba je rozpatrzyć osobno, gdyż łączą się z innego rodzaju problemami. a. Wariant uprzedniego załadowania informacji Pierwszy wariant mówi, że Bóg stwarzając pierwszy żywy organizm (ograniczamy się tutaj wyłącznie do ewolucji biologicznej) naładował go taką ilością informacji i właściwości naturalnych, że później, na przestrzeni miliardów lat, z tego pierwotnego przodka wyłoniły się wszystkie wymarłe i żyjące obecnie gatunki. Taka wizja może się kojarzyć ze starożytną koncepcją racji zalążkowych (gr. logoi spermatikoi), w myśl której Bóg stworzył niektóre organizmy w pełni ukształtowane, a niektóre w postaci owych „zalążków” ujawniających swoją pełną naturę dopiero później, na drodze długotrwałej ewolucji. Warto jednak zauważyć, że koncepcja racji zalążkowych, obecna na przykład u św. Augustyna, niewiele ma wspólnego ze współczesną teorią ewolucji, nawet w jej „łagodniejszej” postaci, którą tutaj omawiamy. Przede wszystkim w koncepcji Augustyna nie ma idei wspólnego pochodzenia wszystkich gatunków od jednego przodka. Nie ma też wizji kształtowania bytów na drodze przyczyn materialnych. Augustyn, podobnie jak wszyscy inni Ojcowie Kościoła, jasno twierdził, że to Bóg sam i bezpośrednio ukształtował natury wszelkich bytów na początku stworzenia. Każda natura pochodzi więc bezpośrednio od Boga, a Bóg stworzył wszystkie byty jako różne od siebie i od początku uporządkowane według ich rodzajów. Niektóre z tych natur ujawniły się co prawda z czasem, ale wszystkie powstały na początku. Nie jest więc uzasadnione doszukiwanie się przez współczesnych teologów jakichś pierwotnych postaci „teorii ewolucji” u św. Augustyna, św. Bazylego, czy innych Ojców Kościoła. Słowa „ewolucja” używali oni bowiem w innym znaczeniu niż Darwin 6. Wracając do koncepcji „uprzedniego załadowania” (ang. front loading), trzeba zauważyć, że jest to filozoficznie atrakcyjna propozycja, gdyż nie budzi sprzeciwu rozumu wobec wymagań zasady przyczynowości. Najwyższa przyczyna mogłaby wytworzyć byt, który przekazywałby potomkom informację, dotyczącą na przykład tego, jak rozwiązać problem widzenia, poruszania się, odżywiania, oddychania w kolejnych rodzajach stworzeń, takich jak ptaki, ryby i ssaki. Informacja niezbędna do utworzenia tych nowych gatunków zawierałaby się we wspólnym przodku. Pojawia się tu jednak nieuchronne pytanie, jak można taką piękną wizję powiązać z rzeczywistością, to znaczy z tym, co faktycznie znajdujemy chociażby w zapisie kopalnym. Najstarsze znane nam organizmy nie zawierają w swoich komórkach jakiegoś nadmiaru informacji. Problem sięga nawet dalej i dotyczy tego, czy pomieszczenie takiej ilości informacji, na przykład w postaci funkcjonalnych, chociaż na tym etapie uśpionych genów w jednym organizmie jest w ogóle możliwe? W jaki sposób organizm zawierający tak dużą liczbę zbędnych dla niego białek (genów, czy jakichkolwiek nośników informacji koniecznej do dalszego rozwoju życia na ziemi) miałby przetrwać chociażby wstępny etap naturalnej selekcji? Każdy dodatkowy niefunkcjonujący element, w myśl teorii ewolucji, stanowi obciążenie utrudniające walkę o byt i dlatego „wspólny przodek” uległby eliminacji zaraz po wydaniu na świat pierwszych konkurentów. Przyjmijmy jednak, że Bóg faktycznie umieścił takie informacje w pierwszych organizmach, choć jak na razie nie wiemy, ani tego, w jakiej postaci informacja ta została skumulowana, ani w jaki sposób stopniowo się ujawniała. Taka wizja, choć zupełnie oderwana od rzeczywistości, pociągała nawet wspomnianego już Williama Paleya, pragnącego dowieść konieczności istnienia najwyższego umysłu na podstawie obserwacji świata organizmów żywych. Główną tezę anglikańskiego teologa stanowiło twierdzenie, że żywe organizmy można porównać do maszyn, które wytwarzają ludzie. I jak ludzkie maszyny (np. zegarek) wymagają do swojego powstania rozumnego działania sprawcy, tak też byty ożywione wymagają do swojego powstania rozumnego działania Stwórcy. Nie mogą więc być dziełem ani praw przyrody, ani chaotycznych ruchów materii. Od czasu publikacji dzieł Paleya jego biologiczne przykłady zostały wiele razy wyśmiane, ale trzon jego rozumowania nigdy nie został obalony. Problem z Paleyem polegał wszak na tym, że posługując się swoją analogią, poszedł o krok za daleko. Porównując działanie Boga do pracy zegarmistrza budującego zegarek, stwierdził, że naprawdę mądry twórca może wytworzyć nie tylko sam zegarek, ale nawet zegarki, które będą wytwarzać kolejne zegarki. W ten sposób, aby uwypuklić rozumność pierwszej przyczyny (to jest Boga), zasugerował, że Bóg nie wytwarza poszczególnych bytów, a raczej tworzy byty zdolne do samodzielnego wytwarzania kolejnych bytów. Paley myślał, że prezentując taką wizję Boga, dowiedzie Jego wielkiej przemyślności (ang. contrivance), a tym samym dowiedzie obecności boskiego projektu w przyrodzie. Być może pierwsza przyczyna Paleya rzeczywiście zyskała na rozumności, ale z pewnością nie był to już Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba. Bóg objawiony na kartach Pisma Świętego, to właśnie ten, który dotyka każdego bytu. Ten, który stwarza nie tylko materię i prawa, ale Ten, który potrafi uniżyć się do stworzenia nawet skromnego ślimaka. Niestety, wizja Paleya zaciążyła na teologii (zarówno protestanckiej, jak i katolickiej) do tego stopnia, że przyjęcie teistycznego ewolucjonizmu sto lat po nim odbyło się niemal bezboleśnie. Pytanie, przed którym staje koncepcja „uprzedniego załadowania”, lub inaczej, ewolucji zaprojektowanej uprzednio przez Boga, dotyczy tego, czy wizja zegarmistrza tworzącego zegarki zdolne do tworzenia kolejnych zegarków jest rzeczywiście lepsza od wizji kogoś, kto osobiście dotyka każdego ze swych dzieł. Można też zastanawiać się, czy świat, który znamy, wraz z jego ścisłymi prawami i ograniczeniami natury fizycznej, rzeczywiście umożliwia tworzenie zegarków wytwarzających kolejne zegarki. W świecie, w którym żyjemy, nie spotykamy przecież zegarków tworzących kolejne zegarki, podobnie jak nie spotykamy inżynierów próbujących zaprojektować samoskładające się samochody. Czy to, że inżynierowie wybierają projektowanie fabryk samochodów, a nie samochodów, które mogłyby składać się same, jest tylko i wyłącznie wynikiem ich niedostatecznej inteligencji, braku pomysłowości, czy raczej wynika z jakichś obiektywnych realiów świata, w którym przyszło im tworzyć projekty? Można wręcz stwierdzić, że budowa fabryk samochodów w miejsce samoskładających się samochodów jest właśnie wyrazem ich rozumności i praktycznego określenia, co w naszym świecie jest w ogóle możliwe, a co jest tylko futurystyczną mrzonką. Ewentualna odpowiedź na ten argument szła by zapewne po linii rozumowania Paleya, według którego przemyślność Projektanta świata jest tak wielka, że to, czego człowiek by nie zrobił ze względu na swoje ograniczenia, Bóg zrobiłby ze względu na swoją nieskończoną inteligencję. Oczywiście odpowiedź ta nie jest trafna, ponieważ odwołuje się do jakichś nieznanych racji, którymi miałby się kierować Bóg. Być może tak jest, ale my tego wiedzieć nie możemy. Jest natomiast inny powód, dlaczego początkowe zaprojektowanie ewolucji jest niemożliwe w tym świecie, który znamy. Współczesna biochemia mówi, że w każdym organizmie, a właściwie w każdej komórce organizmu znajdują się narządy, które charakteryzuje nieredukowalna złożoność. Choć toczy się dyskusja wokół tego, czy narządy wskazane przez Micheala Behego są rzeczywiście nieredukowalnie złożone, to jednak jest faktem, że nikt jak dotąd nie zaproponował jasnego i realnego scenariusza ich ewolucyjnego powstania. Pojęcie nieredukowalnej złożoności wywodzi się ze świata maszyn codziennego użytku. Niektóre urządzenia znane nam z codzienności są zdolne do działania, czyli spełniania swojej funkcji tylko wtedy, gdy są w nich obecne wszystkie istotne elementy jednocześnie. Michael Behe tłumacząc nieredukowalną złożoność rzęski i wici bakteryjnej, posługuje się przykładem bardzo prostego urządzenia, jakim jest pułapka na myszy. Składa się ona z pięciu elementów: deseczki, ramki łapiącej mysz, sprężyny, igły, na której umieszcza się przynętę i która trzyma naciągniętą ramkę, oraz haczyka trzymającego igłę. Behe zauważa, że aby pułapka mogła pełnić swoją funkcję, musi spełniać dwa warunki: (1) wszystkie wymienione elementy muszą być na swoim miejscu, (2) elementy te muszą być odpowiednie dla danej pułapki. Nie można na przykład użyć pułapki, gdy brakuje ramki, podobnie nie może ona zadziałać, gdy zamiast deseczki użyjemy gumowej podstawki. Wtedy bowiem, po naciągnięciu ramki, cała pułapka się zegnie i nie będzie trzymać ramki. Podobnie muszą być dostosowane pozostałe elementy – sprężyna musi mieć odpowiedni (nie za duży i nie za mały) naciąg, ramka musi być metalowa, a nie na przykład z papieru, itd. Behe twierdzi, że wić służąca bakteriom do przemieszczania się w płynach ma budowę bardzo podobną do silnika, właściwie jest to miniaturowy silnik protonowy o niezwykłej precyzji i sprawności. Podobnie jak znane nam z urządzeń mechanicznych silniki, wić posiada „stojan” i wirnik, a sama wić jest jakby śrubą napędową łodzi. Problem polega na tym, że, aby wić mogła działać, dokładnie wszystkie jej elementy muszą od razu znajdować się w odpowiednim miejscu. Na tym właśnie polega nieredukowalna złożoność. Dla ewolucji darwinowskiej jest to poważny problem, ponieważ ma ona postępować małymi krokami, to znaczy, na drodze bardzo wielu drobnych udoskonaleń, które kumulują się w czasie, tworząc wielkie nowości biologiczne. Taki scenariusz napotyka jednak przeszkodę ze strony nieredukowalnej złożoności. Jeżeli bowiem wić nie jest od razu kompletna, to nie może spełniać swojej funkcji, a jeżeli nie spełnia funkcji, to jest zupełnie nieprzydatna. Ponieważ organizm potrzebuje więcej zasobów, aby utrzymać zbędny narząd będący „w trakcie budowy”, wynika stąd, że przegra w walce o byt i jako pierwszy zostanie wyeliminowany przez naturalną selekcję. Sprawa jest jeszcze o tyle trudniejsza, że w rzeczywistości, już na poziomie pojedynczych komórek, napotykamy nie tylko szereg narządów nieredukowalnie złożonych, ale wręcz nakładające się warstwy nieredukowalnej złożoności, czyli takie struktury, w skład których wchodzą elementy nieredukowalnie złożone, przy czym muszą być obecne one wszystkie na raz, aby ta struktura mogła funkcjonować. Nieredukowalna złożoność stawia wyzwanie nie tylko darwinizmowi, ale również rozważanej tu hipotezie Boga wprzód programującego ewolucję. Problem jest natury logicznej. Jak dotąd, nikt nie potrafi wskazać takiej kombinacji przyczynowo-skutkowej, która mogłaby doprowadzić na drodze zmian ewolucyjnych (tzn. małych kroków) do ukształtowania choćby pojedynczej komórki. Bóg w swojej wszechmocy mógłby oczywiście „poradzić” sobie z tym problemem inaczej, to znaczy w nadprzyrodzony sposób poprowadzić bieg zdarzeń tak, aby, na przykład, organizmy obciążone ewolucyjnym budowaniem nowych narządów nie ulegały eliminacji w przyrodzie. Taki scenariusz byłby jednak sprzeczny z założeniami, które przyjęliśmy – wtedy bowiem ewolucja nie byłaby procesem naturalnym, lecz nadprzyrodzonym, w którym Bóg nieustannie ujawniałby swoją moc poprzez zawieszanie kolejnych praw natury. Taki przebieg zdarzeń byłby bliższy definicji kreacjonizmu progresywnego, to jest poglądu, zgodnie z którym, Bóg w długiej historii świata, od czasu do czasu tworzył nowe natury. Świat, w którym żyjemy, kieruje się określonymi prawami fizycznymi. Prawa materii stawiają ograniczenia dowolnej kompresji lub przetwarzaniu bytów materialnych. Chrześcijanie wierzą, że prawa te pochodzą od Boga. Bóg więc sam nadał materii szereg ograniczeń, wobec których proponowany wariant ewolucyjny jest bardzo mało prawdopodobny. Ewolucja taka napotkałaby przeszkody zarówno ze strony praw fizyki (nieredukowalna złożoność), jak i praw logiki (transformizm gatunkowy). Bóg oczywiście mógłby te prawa przekroczyć, zawiesić, lub nawet zniszczyć, ale wtedy nie mówilibyśmy już o ewolucji wprzód ustawionej, lecz jakimś ponadnaturalnym działaniu Boga. To zaś odbiega od przyjętej definicji ewolucji. b. Wariant ewolucji kierowanej W drugim wariancie ewolucji, którą Bóg mógłby się posłużyć, twierdzi się, że jest to proces czysto naturalny oparty na przypadkowych mutacjach i naturalnej selekcji, ale niezawodnie prowadzony przez Boga do celu, jakim jest wytworzenie tej złożoności, którą obserwujemy obecnie w przyrodzie. Jest to pogląd filozoficznie możliwy, gdyż możemy sobie wyobrazić taki proces, w którym rosnąca złożoność pochodziłaby nie z samych przypadkowych zmian w materii, lecz ze zmian w jakiś sposób inspirowanych przez wyższą przyczynę. Na tej drodze chaotyczny ruch cząstek mógłby w efekcie ujawniać strukturę projektu, gdyż byłby w nim obecny umysł Boski prowadzący cały proces do określonego przez siebie celu. Taki wariant ewolucji jest obecnie najpowszechniej przyjmowany przez teologów chrześcijańskich. Niestety i ten wariant ewolucji nie jest wolny od poważnych trudności. Główny problem tej koncepcji stanowi pogodzenie przypadku i celowości procesów ewolucyjnych. Nie może być bowiem coś zarazem celowe i przypadkowe. Niektórym teologom wydaje się, że rozwiązali tę trudność, przywołując na pomoc koncepcję przyczynowości św. Tomasza z Akwinu. W ujęciu tego średniowiecznego scholastyka w świecie występują zarówno działania zamierzone przez Boga, jak i przypadkowe. Te drugie nie wymykają się Bożej opatrzności, ponieważ Bóg posługuje się nawet zdarzeniami autentycznie przypadkowymi, aby osiągnąć zamierzony cel. Autorzy odnoszący tę naukę do ewolucji biologicznej zapominają jednak, że średniowieczny teolog wypowiadał się tu na temat Bożej opatrzności, a więc tego, jak świat działa, a nie skąd świat się wziął lub, jak został ukształtowany. W ujęciu św. Tomasza istnieje różnica między pochodzeniem świata i jego obecnym funkcjonowaniem. Najpierw świat został stworzony, następnie ukształtowany w ciągu czasu, który Pismo Święte określa mianem sześciu dni. Po stworzeniu człowieka nie zachodzi już kształtowanie świata przez Boga, to znaczy nie powstają już żadne nowe natury bytów ziemskich i niebieskich 7. Od tego czasu ma już miejsce tylko zarządzanie światem, które nazywa się Bożą Opatrznością. Dlatego, żeby ustalić, co św. Tomasz mówił na temat roli przypadku w kształtowaniu świata, trzeba odwołać się do tych fragmentów, w których mówił o stworzeniu, a nie do tych mówiących o zarządzaniu światem. Okazuje się wtedy, że Akwinata wykluczył możliwość udziału przypadku z dzieła ukształtowania świata. Cały świat, a zwłaszcza natury bytów ożywionych, pochodzą z jasnego planu i działania Stwórcy. Chociaż więc przypadki występują w świecie, nie mogą być przyczyną jego ukształtowania 8. Współcześni teologowie chętnie powołują się również na tomistyczną koncepcję przyczynowości, w myśl której skutek pochodzi w całości zarówno od przyczyny głównej, jak i przyczyny wtórnej. Tak na przykład można powiedzieć, że długopis pisze, albo że pisze autor, podobnie siekiera rąbie drzewo, chociaż rąbie je drwal i tak dalej. Św. Tomasz faktycznie mówił o przyczynach wtórnych, ale nie odnosił tej koncepcji do powstania świata, lecz do działania świata już ukształtowanego. Posługiwał się tutaj przykładami z życia, które każdy mógł sam zaobserwować. Nikt jednak nie widział jak dotąd, aby jakaś jaszczurka zamieniła się w ptaka, a małpa w człowieka. To przeczyłoby zasadzie, którą św. Tomasz w pełni przyjmował, mówiącej, że niższa przyczyna nie może wywołać wyższego skutku. Problem teologów, którzy w ten sposób tłumaczą „ewolucję kierowaną przez Boga”, polega na tym, że uwierzyli oni, że dzieło stworzenia się nie zakończyło i nadal mogą powstawać zupełnie nowe gatunki stworzeń. Choć nigdy nikt nie zaobserwował takiego zjawiska, teologowie ci używają nawet nauki św. Tomasza, aby uzasadnić jakoś tezy, które św. Tomasz z góry by odrzucił. W istocie koncepcja, według której Boży plan ma się ujawniać poprzez działania ślepej przyrody, prowadzi do problemu utożsamienia Boga z przyrodą. Jeżeli bowiem utożsamimy działanie, to musimy utożsamić także działaczy. W ten sposób koncepcja ta nieuchronnie prowadzi do monizmu, to znaczy przekonania, że Bóg i świat stanowią jeden byt. Może to być monizm materialistyczny, w którym Bóg zostaje zredukowany do świata, a duch jest jedynie pochodną materii. Wyrazem monizmu materialistycznego jest pogląd, jakoby ludzka dusza i świadomość były wynikiem ewolucji mózgu. Poglądu takiego nie wykluczał na przykład abp. J. Życiński, opowiadający się za ewolucją jako wyrazem współdziałania Boga z przyrodą. Z drugiej strony pomieszanie Boga i przyrody prowadzi do monizmu panteistycznego, w którym świat ma boską naturę i stanowi niejako część Boga. Weźmy na przykład takie sformułowanie rzeczonego śp. biskupa: „Bóg obecny w ewolucyjnym rozwoju przyrody jest Immanentnym Stwórcą, który stwarza poprzez procesy porządku naturalnego, okazując swą obecność w pojętej szeroko racjonalnej strukturze przyrody” 9. Zwolennicy takiego ujęcia nominalnie odrzucają panteizm, ale faktycznie ich rozważania skręcają w jego kierunku, gdyż nie da się pogodzić stwórczego działania Boga i ewolucyjnego działania przyrody przy zachowaniu istotnych znaczeń pojęć, takich jak stworzenie, ewolucja, Bóg i przyroda. Źródłowo myślenie to wywodzi się z filozofii procesu Whiteheada oraz ewolucyjnej wizji Teilharda de Chardin. Ujęcia obu tych autorów pozostawiają jednak wiele do życzenia w obliczu wymagań chrześcijańskiej ortodoksji. W tym kontekście należy jeszcze przywołać pojęcie creatio continua (nieustanne stworzenie), które za sprawą teistycznego ewolucjonizmu zrobiło w ostatnich latach zawrotną karierę w teologii katolickiej. Bliższe zbadanie sprawy prowadzi jednak do wniosku, że jest to raczej – przywołując literacką metaforę – kariera Nikodema Dyzmy. Pojęcie creatio continua nawet nie występuje w teologii Tomasza z Akwinu. Za pojęciem creatio continua kryje się dzisiaj pogląd, jakoby świat był w nieustannej ewolucji, a jej motorem, oprócz przyrody, był Bóg współtworzący świat. W tym kontekście mówi się, że choć Bóg stworzył już świat, to teraz nadal podtrzymuje go w istnieniu. Owego „podtrzymywania” nie rozumie się tu jednak jako rzeczywiście podtrzymywania tego, co już stworzone, ale jako jakąś nieustanną ewolucję stwórczą, w której mogą ciągle powstawać nowe gatunki roślin i zwierząt. W dodatku pogląd ten, oparty na pomieszaniu pojęć, próbuje się ponownie przypisywać św. Tomaszowi z Akwinu. Stanowisko Akwinaty jest inne. U niego mamy wyraźne rozgraniczenie dzieła stworzenia (opus creationis), dzieła ukształtowania świata (opus distinctionis) i dzieła zachowania już stworzonego i ukształtowanego świata (conservatio rerum). Pierwsze dwa działania św. Tomasz przypisuje bezpośrednio Bogu, gdyż tylko Bóg może powołać materię do istnienia z niczego i tylko On sam może utworzyć natury bytów, zwłaszcza osobnych gatunków zwierząt i roślin, którymi ozdabia stworzoną przez siebie materię. I te dwa działania należą do porządku stworzenia, co oznacza, że miały miejsce w czasie, który Pismo Święte nazywa sześcioma dniami. Czas stwarzania zakończył się raz na zawsze wraz z ostatnim dniem, kiedy powstał człowiek. Niemniej, ponieważ stworzenie bez Stwórcy zanika, nieustannie podtrzymuje On świat w istnieniu. Na tym polega to trzecie działanie – conservatio rerum, czyli nieustanne udzielanie wszystkiemu istnienia. To działanie Boga najlepiej opisuje porównanie do światła przenikającego powietrze. Powietrze jest jasne tylko tak długo, jak długo przenika je światło promieniujące z żarówki. Zgaszenie żarówki powoduje momentalną ciemność. Podobnie, gdyby Bóg przestał podtrzymywać świat w istnieniu, wszystko, co istnieje, momentalnie obróciłoby się w nicość. Nie wynika stąd jednak, że zachowywanie w istnieniu może prowadzić do powstania jakichkolwiek nowości, tak jak i światło przenikające powietrze nie sprawia, że zmienia się ono w coś innego. Podtrzymywanie w istnieniu, choć w ujęciu św. Tomasza jest podobne do stwarzania, ponieważ polega na pozaczasowym nadawaniu materii istnienia, nie jest jednak stwarzaniem (creatio), lecz zachowywaniem (conservatio) tego, co już istnieje 10. Oczywiście u tego Doktora Kościoła nie ma miejsca na jakąś ogólną ewolucyjną wizję świata, w której Bóg poprzez nieustanne stwarzanie ciągle dodaje jakieś nowe byty. Taka wizja zgadza się może z Metamorfozami Owidiusza, czy Zoonomią Erazma Darwina, ale nie poglądami teologów chrześcijańskich. Pogląd kryjący się współcześnie za pojęciem creatio continua nie ma więc nic wspólnego z tradycyjnym chrześcijańskim rozumieniem stworzenia. Na koniec trzeba zaznaczyć, że jeżeli zachowamy istotne znaczenia pojęć, to ewolucja kierowana przez Boga musiałaby oznaczać nieustanne nadprzyrodzone ingerowanie Boga w proces ewolucyjny. To Bóg swoją mocą sprawiałby, że dana mutacja genetyczna nie będzie szkodliwa, ale twórcza, że da organizmowi jakąś konkretną korzyść, która później będzie mogła być przekazana potomstwu i dalej uzupełniona kolejnymi milionami takich korzystnych zmian, po to, by mógł powstać jakiś użyteczny narząd lub wyłonić się nowy gatunek istot żyjących. Zauważmy jednak, że tak „kierowany” proces ewolucyjny w istocie polegałby na nieustannym nadprzyrodzonym działaniu Boga w świecie przyrody. Bóg zamiast czynić wielkie cuda działałby wiele małych cudów, które w sumie prowadziłyby do wielkich zmian w przyrodzie. Taki proces nie mógłby być nazwany procesem ewolucyjnym, gdyż nie polegałby na naturalnym działaniu przyrody zgodnie z nadanymi jej prawami. W takim scenariuszu Bóg przekraczałby nieustannie prawa nadane przyrodzie, a stąd wynika, że byłby to raczej jakiś rodzaj kreacjonizmu. Dochodzimy więc do punktu, w którym ewolucja kierowana przez Boga sprowadza się albo do monizmu, albo do kreacjonizmu. Jeżeli wyrzekamy się monizmu czy to panteistycznego, czy materialistycznego, nie pozostaje nic innego, jak uznanie wiary w bezpośrednie działanie Boga, czyli w tym kontekście, stworzenie. 4. Wnioski Z dotychczasowych rozważań wynika, że oba warianty ewolucji rozumianej jako sposób stworzenia świata przez Boga sprowadzają się albo do kreacjonizmu, albo do monizmu, albo są logicznie, albo fizycznie niemożliwe w naszym świecie. Zatem, czy Pan Bóg mógł się posłużyć ewolucją? Świat życia, który znamy, jest ściśle określony i podlega określonym prawom eliminującym z niego możliwość przyjmowania dowolnych scenariuszy działania przyrody. Znamy tylko życie oparte na białkach i wiemy, że występuje ono tylko na Ziemi, gdyż tylko tutaj istnieją odpowiednie warunki niezbędne do podtrzymywania go. Wszystkie te okoliczności sprawiają, że tak naprawdę nie ma wielu możliwości realizacji idei życia. W każdym razie nie są nam one znane. Na niewiedzy zaś nie można budować teorii, które miałyby wyjaśnić obecne ukształtowanie życia. Bóg mógłby stworzyć inny świat, w którym być może, życie byłoby tak skonstruowane, że umożliwiałoby przechodzenie od jednych gatunków do innych, na mocy zwykłych działań praw przyrody. Być może w innym świecie nie istniałyby ograniczenia, którym podlega wszelka materia tego świata. Ale w naszym świecie, twierdzenie, że „Bóg mógł się posłużyć ewolucją” jest tylko możliwością filozoficzną. Nie każda jednak możliwość, którą dopuszcza logika i filozofia, może być zrealizowana w realnym świecie. Prowadzi to do wniosku, że o ile ewolucja jest możliwa logicznie, to Bóg mógłby się nią posłużyć, ale nie mógłby zrobić tego w tym świecie, który znamy, gdyż wymagałoby to przekroczenia praw tego świata. Wtedy zaś ewolucja nie byłaby już ewolucją, a raczej, tak czy inaczej rozumianym, stworzeniem. Niestety, w pracach teologów twierdzących, że „Bóg mógłby się posłużyć ewolucją”, nie znajdziemy choćby próby rozwiązania większości z przytoczonych tutaj problemów. Wydaje się więc, że teologowie ci sięgają po łatwe rozwiązanie trudnego zagadnienia. Rozwiązania łatwe rzadko kiedy bywają prawdziwe. Być może potrzebujemy więc jeszcze wiele wysiłku, lat badań i poszukiwań, aby udzielić prawidłowej odpowiedzi na kontrowersję stworzenie – ewolucja. W każdym razie ogólnikowe twierdzenie, że „Pan Bóg mógł się posłużyć ewolucją”, nie może stanowić ostatecznego rozstrzygnięcia tej ważnej kwestii. Przypisy: 1 Używając określenia „gatunek”, mam tu na myśli gatunek naturalny (nie gatunek we współczesnym rozumieniu biologicznym). W takim sensie używali tego słowa (w odniesieniu do form biologicznych) Darwin i wcześniejsi naturaliści. Odpowiednikiem takiego rozumienia gatunku w klasycznej filozofii jest pojęcie formy gatunkowej lub kompletnej natury (natura perfecta). 2 List do Ch. Lyella z 11 października 1859, w: The Life and Letters of Charles Darwin, Including an Autobiographical Chapter, t. 2, red. F. Darwin, London 1887, s. 211. 3 K. Darwin, O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli O utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt, przedm. i koment. J. Weiner, tekst pol. na podst. przekł. S. Dicksteina i J. Nusbauma oprac. J. Popiołek i M. Yamazaki, Warszawa 2009, s. 176. 4 W. Paley, Natural Theology, Boston 1854, s. 8. 5 Określeniem „zdrowa filozofia” (łac. sana philosophia) od XIV wieku posługiwali się papieże w odniesieniu do metafizyki arystotelesowsko-tomistycznej zwanej także metafizyką klasyczną. Zob. np. Pius XII, Humani generis, nr 22. 6 Sam Darwin był świadom tego, że słowo „ewolucja” w jego oryginalnym znaczeniu (rozumiane jako rozwijanie tego, co już istnieje w zwiniętej postaci) wcale nie oddaje tego, o co mu chodzi. I dlatego Darwin nie używał tego słowa. Dopiero w filozofii H. Spencera słowo zaczęło oznaczać „ewolucję stwórczą”, czyli powstawanie nowych, wcześniej nieistniejących gatunków. W ciągu kilkudziesięciu lat słowo „ewolucja” nabrało więc innego znaczenia w powszechnej świadomości ludzi. I dlatego Darwin postanowił wprowadzić słowo ewolucja dopiero po tej zmianie, w ostatnim wydaniu O pochodzeniu gatunków, które ukazało się za jego życia. 7 Bezpośrednie stwarzanie duszy każdego człowieka przez Boga w chwili poczęcia nie jest tworzeniem jakiejś nowej natury, lecz stwarzaniem jednostki natury ludzkiej, która to natura powstała już wcześniej, ostatniego dnia stworzenia. 8 W Sumie teologii św. Tomasz, po opisaniu poglądu Awicenny, według którego jedne byty naturalne powołują do istnienia kolejne, komentuje: „Nie może tak być z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że stwarzanie przysługuje tylko Bogu. Zatem to, co nie może być zapoczątkowane inaczej jak poprzez stworzenie, pochodzi od samego Boga. (...) Po drugie, według tego ujęcia, [rzeczy] nie pochodziłyby z zamierzenia pierwszego sprawcy wszystkich rzeczy, lecz ze zbiegu wielu przyczyn działających. W ten sposób zaś mówimy, że są wynikiem przypadku. I tak całość świata, która składa się z różnorodnych rzeczy, pochodziłaby z przypadku, co jest niemożliwe. Dlatego należy stwierdzić, że zróżnicowanie rzeczy i ich wielość, pochodzi z zamierzenia pierwszego sprawcy, którym jest Bóg” ( I, q. 47, 1, c). W Summa contra gentiles Akwinata przedstawił to zagadnienie z innego jeszcze punktu widzenia: „[Rzeczy], których zróżnicowanie pochodzi od formy [a do takich należą gatunki zwierząt i roślin – nie różnicują się przez przypadek, inaczej zaś te, których zróżnicowanie pochodzi od materii. Rozróżnienie gatunków pochodzi więc od formy, natomiast pojedynczych osobników tych gatunków od materii. Zatem zróżnicowanie rzeczy według ich gatunków nie może pochodzić z przypadku, natomiast przypadek może stanowić o rozróżnieniu indywiduów” ( II, cap. 39, W końcu św. Tomasz stwierdza, że to nie przypadek, ale właśnie plan, który odkrywamy w świecie jest dowodem działania Boga ze względu na cel: „Działanie Boga ze względu na cel można wykazać na tej podstawie, że świat nie pochodzi z przypadku, lecz że jest uporządkowany w kierunku jakiegoś dobra” ( II, c. 23, Te i inne wypowiedzi jasno pokazują, że Akwinata wykluczał możliwość udziału przypadku w ukształtowaniu świata, chociaż nie wykluczał realnych przypadków w obrębie funkcjonowania świata. 9 J. Życiński, Wszechświat emergentny: Bóg w ewolucji przyrody, Lublin 2009, s. 68. 10 „Zachowywanie bytów (conservatio rerum) przez Boga nie zachodzi na mocy jakiegoś nowego działania, lecz poprzez kontynuację działania, które udzieliło bytu. To zaś działanie zachodzi bez żadnej zmiany i żadnego czasu. Tak samo oświetlanie powietrza zachodzi poprzez nieustanne wlewanie doń światła przez Słońce” (Tomasz z Akwinu, 104, 4). opr. aś/aś Pozornie zresztą, bo temat i tak w nas siedzie. Chory, który chce z nami porozmawiać, a my mu mówimy wprost „nie”, albo wypowiadając zdania w stylu: „wyjdziesz z tego”, „masz jeszcze czas”, „na pewno długo pożyjesz” zostaje sam ze swoimi myślami i przeżyciami. Nie ma z kim ich skonfrontować.
To w ogóle może być jeden z ciekawszych hat-tricków, jeśli chodzi o moje teksty publikowane na łamach Spider's Web. Wczoraj wielu osobom nie spodobało się, że nie widzę nic złego w narodzinach dziecka, którego rodzice zmarli 5 lat temu. No i w eutanazji też niczego złego nie widzę. Dopóki jest dobrowolna oczywiście. Sarco: maszyna do eutanazji. Sprawcą całego zamieszania jest wspomniany wyżej Philip Nitschke. Założyciel międzynarodowej organizacji Exit International, która - jak pewnie się domyślacie - walczy o wszelkie sprawy związane z zalegalizowaniem eutanazji wszędzie tam, gdzie jej członkom wydaje się to możliwe. Nitschke zdaje się mieć obsesję na punkcie eutanazji. Napisał dwie książki na ten temat i wywalczył możliwość legalnego popełniania samobójstw na terenie Północnego Terytorium Australii, skąd zresztą swoje poglądy i za to, że jako lekarz pomagał swoim śmiertelnie chorym pacjentom umrzeć, australijski odpowiednik rady lekarzy odebrał mu prawo do wykonywania zawodu. Po zapoznaniu się z tą decyzją, Nitschke publicznie spalił swoje lekarskie świadectwo i przekwalifikował się w pełni na bioetyka walczącego o prawo do legalnego o nazwie Sarco (skrót od sarcophagus) to jego najnowszy projekt. Za jego pomocą osoby chcące pożegnać się z tym światem mogą to zrobić bezboleśnie. Wystarczy usiąść w niej wygodnie, rozwiązać krótki test psychologiczny, którego celem jest ocena, czy dany człowiek rzeczywiście chce się on zabić i wpisać czterocyfrowy kod, otrzymywany po pozytywnej ewaluacji przez jego wpisaniu, wnętrze kapsuły wypełni się mieszanką azotu i całkowicie bezboleśnie uśmierci siedzącego w niej człowieka. Część sarkofagu przeznaczona dla pacjenta jest wymienną trumną, więc w zasadzie Sarco to sprzęt wielokrotnego użytku. Cała konstrukcja została wydrukowana na drukarkach 3D. W niektórych publikacjach na ten temat, znajdziecie też informacje o tym, że w większości krajów azot nie znajduje się na liście substancji zakazanych, przez co korzystanie z Sarco będzie jak najbardziej legalne. Śmiem w to wątpić. Prawo do eutanazji na życzenie. Sama eutanazja jest bardzo delikatnym tematem. Chociaż przyznam, że w pełni rozumiem nieuleczalnie chorych ludzi, których codzienna egzystencja wiąże się z ogromnym cierpieniem i ogromnym dyskomfortem, którzy chcieliby umrzeć bezboleśnie i na własnych warunkach. Mój ulubiony autor, Terry Pratchett walczył o takie prawo, po tym jak dowiedział się, że choruje na Alzheimera. Chętnym polecam ten film dokumentalny (po angielsku): Tajemnicą Poliszynela jest też to, że zabić można się bez dysponowania drogim, specjalnym sprzętem. Dlatego też nie bardzo rozumiem, o co właściwie toczy się cała dyskusja pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami eutanazji. Dla pewności podkreślę to jeszcze raz: eutanazja jest ok, jeśli i tak umierasz i dodatkowo strasznie cierpisz z tego powodu. W innym przypadku to trochę bez sensu.

CGTN: w jaki sposób Chiny dzielą się swoim rynkiem ze światem? PEKIN, 8 listopada, 2023 r. /PRNewswire/ -- amerykański przedsiębiorca Owen Messick z uśmiechem na twarzy wspomina

źródło: Rzeczpospolita Jurij Andruchowycz jest wybitnym powieściopisa-rzem (za „Dwanaście kręgów” otrzymał Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus),ale także eseistą. Swoje wiersze po mistrzowsku interpretuje z towarzyszeniem jazzmana Mikołaja Trzaski źródło: Rzeczpospolita Jurij Andruchowycz, Tajemnica, przeł. Michał Petryk, Czarne, Kraków 2007 Ukraiński pisarz opowiada o przeczuciu śmierci, powrotach do magicznego Lwowa i zdradzonej pomarańczowej rewolucji Rz: W młodości postanowił pan nie wyjawić nikomu prawdy o sobie. Skąd więc myśl o wydaniu autobiografii w formie wywiadu rzeki? Jurij Andruchowycz: Pytanie, na ile ta książka jest autobiografią. Być może to suma doświadczeń. Kolekcja literacko oprawionych epizodów. Nie sądzę jednak, aby dawały wierny obraz mojej przeszłości. Z pewnością „Tajemnica” traktuje o wielu Andruchowyczach. Zastanawiam się, ile różnych wcieleń można przybrać w ciągu jednego życia, nie wychodząc przy tym z własnej skóry. Ze wstępu się dowiadujemy, że książka miała zostać ogłoszona dopiero po pańskiej śmierci. Wszystko zaczęło się od przepowiedni. Pisałem o niej w wierszu „Absolutely Vodka” z tomu „Piosenki dla martwego koguta”. Podczas alkoholowego wieczoru człowiek, który... Dostęp do treści jest płatny. Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną. Ponad milion tekstów w jednym miejscu. Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej" ZamówUnikalna oferta
9. I look forward to our next meeting. Ten bardzo formalny zwrot można wykorzystać podczas spotkania biznesowego. Pożegnanie kogoś słowami„I look forward to our next meeting” (Czekam z niecierpliwością na nasze kolejne spotkanie) oznacza, że choć mówisz teraz do widzenia, chcesz utrzymać z tą osobą kontakt. 10.

rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] {{/stl_13}}{{stl_7}}'eufemistycznie: umrzeć': {{/stl_7}}{{stl_10}}Niełatwo mu było rozstać się (pożegnać się) ze światem. Rozstawać się z tym światem w cierpieniach, bezboleśnie, szybko. {{/stl_10}} Langenscheidt Polski wyjaśnień. 2015. Look at other dictionaries: pożegnać (się) — {{/stl 13}}{{stl 7}}ZOB. żegnać (się) I{{/stl 7}}{{stl 17}}ZOB. {{/stl 17}}{{stl 7}}rozstać się [pożegnać się] z tym światem [ze światem] {{/stl 7}} … Langenscheidt Polski wyjaśnień świat — I {{/stl 13}}{{stl 8}}rz. mnż I, D. a, C. u, Mc. świecie, blm {{/stl 8}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}1. {{/stl 12}}{{stl 7}} wszechświat, kosmos {{/stl 7}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}2. {{/stl 12}}{{stl 7}} kula ziemska, Ziemia jako… … Langenscheidt Polski wyjaśnień ten — {{/stl 13}}{{stl 8}}przym. IIIa, lm M. m i B. mnż ten, pozostałe formy utworzone od tematu t ; lp B. ż tę; lm M. mos ci {{/stl 8}}{{stl 20}} {{/stl 20}}{{stl 12}}1. {{/stl 12}}{{stl 7}} jako określenie rzeczownika wyodrębnia kogoś lub coś… … Langenscheidt Polski wyjaśnień świat — 1. Błagać, prosić na wszystko w świecie «usilnie, natarczywie prosić o coś» 2. Być komuś, stać się dla kogoś całym światem; przesłonić komuś (cały) świat «być, stać się jedynym przedmiotem czyichś zainteresowań, uczuć»: (...) Nie wie kiedy i… … Słownik frazeologiczny świat — m IV, D. a, C. u, Ms. świecie; lm M. y 1. «kula ziemska, Ziemia jako miejsce bytowania człowieka wraz ze wszystkim, co na niej istnieje; warunki tego bytowania, życie na Ziemi z wszelkimi jego przejawami» Życie na świecie. Podróżować, wędrować po … Słownik języka polskiego życie — 1. Bez życia «bez zapału, mało energicznie» 2. Brać, traktować życie lekko «być lekkomyślnym, postępować lekkomyślnie, beztrosko, niczym się nie przejmując»: Podziwiał jego odwagę brania życia lekko i nieodpowiedzialnie, jakby to było majowe… … Słownik frazeologiczny

Aby móc godnie pożegnać zmarłego warto wypełnić jego wolę, jeśli tylko zdążył nam ją przekazać. W innym razie poszukajmy w głowie wskazówek i starajmy się pożegnać go tak, jakby tego chciał. Zazwyczaj doskonale znamy preferencje bliskich i wiemy, czy życzą sobie pogrzebu katolickiego czy świeckiego, czy chciałby zostać

My tez, tak jak Beatta zastosowalismy obcinanie smoczka. Metoda wg mnie jest rewelacyjna. Tylko u nas przebieglo wszystko w tempie naprawde blyskawicznym. Bylo to tak: wieczorem rozmawialismy z mezem na temat odstawienia smoczka. Powiedzialam mu o metodzie z obcinaniem, bardzo mu sie spodobala, no wiec postanowilismy nastepnego dnia podcinac po troszeczku smoczek, az do skutku. Hiehie, nie wiem czy zle cos zrozumial, ale nastepnego dnia patrze a ten upitolil ponad polowe smoka . Mala z miejsca odrzucila go, twierdzac, ze sie nie nadaje i stanowczo odmowila dalszego z nim "kontaktu". Pierwsza noc byla ciezka. Nadia nie mogla usnac przyzwyczajona od urodzenia do zasypiania ze smokiem. Drugiej nocy tylko troche pomarudzila przy zasypianiu, ale przespala juz noc bez budzenia sie. Musisz pamietac, zeby byc konsekwentna - nie mozesz wymiekac pod presja rozzalenia coreczki. Tlumacz, ze smoczek sie zepsul, ze jest na smoczka za duza, ze zabki sie skrzywia, cokolwiek uznasz za sluszne, ale nie wolno ci pod naciskiem Malej zmieniac decyzji. Sadze, ze jest na tyle duza ze zrozumie i na tyle duza, ze najwyzszy czas to zrobic. Trzymam kciuki i zycze powodzenia!

Tuż za nią pojawia się najmłodsza, Majka, bizneswoman z niedaleko położonego powiatowego miasta. Niekończące zdawało by się szczebiotanie sióstr służy nie tylko przedstawieniu ich postaci, lecz także zarysowaniu relacji panujących w ich domu. Gdy na końcu pierwszej części sztuki do domu z cmentarza wraca Matka, o ich rodzinie
Template By: ThemeXpose | Copyright © 2011-2022 Życie Me | Więcej o Polityka prywatności i Cookies Do Góry W przypadku mowy pogrzebowej dla osoby publicznej, takiej jak na przykład polityka czy artysta, mowa powinna być napisana w sposób bardziej oficjalny i pełen szacunku dla osoby, której poświęcamy ostatnie słowa. W takiej mowie powinno znaleźć się podkreślenie ważnych osiągnięć oraz wpływu, jaki ta osoba miała na innych ludzi. CZEŚĆ! Jestem Oliwia i sądzę, że mogę Ci pomóc z Twoim cały Internet, aby znaleźć ten niepowtarzalny sposób na zabicie się? Hej, to wspaniale się składa, bo ja jakiś czas temu pragnęłam tego samego! Mogę Ci o tym opowiedzieć, chcesz? Obiecuję, to nie potrwa długo! Lubię czasem czuć, że ktoś mnie też? Jej, to świetnie! Mam pomysł. Zanim popełnisz samobójstwo, wysłuchaj mnie, a potem ja wysłucham Ciebie. Zależy mi na tym, byś to akurat Ty mnie wysłuchał/ było na początku 2014 roku, byłam wtedy całkiem sama. Rozumiesz? Nie miałam wokół siebie zupełnie nikogo. Moi "przyjaciele" byli tylko wtedy, gdy oni tego potrzebowali, ja się już nie liczyłam dla nich. Jedna z najważniejszych osób w moim życiu popełniła samobójstwo. Tak, właśnie tak. W dodatku męczyłam się z kilkoma okropnymi chorobami żywieniowymi. Bulimią, która później stała się anoreksją. Do tego doszło samo okaleczanie się. Wyglądałam jak zebra. Prawie każde miejsce na moim ciele miało co najmniej kilka kreseczek. Śmieszne jest to, że nie rozumieli mnie nawet rodzice. Kiedy mój przyjaciel ode mnie odszedł, spędzałam samotne dni i bezsenne noce. Knułam idealny plan na zabicie się. Nie chciałam, by to było "zwykłe" zabicie się przez tabletki czy pocięcie żył. Chciałam spróbować każdego możliwego sposobu. Tak też zrobiłam. Podczas kolejnej kłótni rodziców nie dałam rady. Byłam tak blisko. Moje oczy już nie chciały się otworzyć, kiedy nagle... obudziłam się w szpitalu na oddziale zamkniętym. Popatrzyłam na swoje ręce. Biel, nie były blade, były wręcz białe. Do jednej z nich miałam podłączoną kroplówkę, a w drugiej szwy. Zaraz, szwy? Tak. Zszyli mi żyły. Dopiero kiedy trafiłam do szpitala, ludziom otwarły się oczy. Szkoda, że takim kosztem. Kiedy wyszłam, przez jakiś czas walczyłam sama ze sobą. Tłumiłam w sobie każdą emocję. Też tak teraz robisz, prawda? Tłumiłam smutek, złość, zdenerwowanie. Oraz miłość. Do zmarłej osoby. To były straszne, kochać kogoś tak mocno i jednocześnie wiedzieć, że ten ktoś leży 3 metry pod ziemią. Niecały rok później znalazła się osoba, która zdecydowała się pomagać mi w tym wszystkim. To sprawiło, że zaczęłam myśleć. Zaczęłam myśleć w zupełnie inny sposób, aż pewnego dnia przyszła mi do głowy pewna myśl: Jesteś na tyle szalona, by się zabić, więc zrób coś bardziej szalonego. Odwróć swoje życie o 180 stopni. Co miałam do stracenia? i popatrz! Żyję i jestem szczęśliwa. Nie żałuję tego, bo teraz mogę Ci się pochwalić, no błagam, kto nie lubi się chwalić? Jeśli chcesz - też możesz mi się wygadać, a jeśli nie... polecam kartkę i długopis, też nieźle dobrze, teraz Twoja boisz się, prawda?Wciąż chcesz się dowiedzieć, jak bezboleśnie się zabić?Dobrze, w takim najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie, okej?Chcesz zabić siebie, czy tego złego, smutnego diabełka, który siedzi w Tobie?Potrafisz go dostrzec? Jest Was - radosny, szczęśliwy, pełny pozytywnej energii i chęci do życia człowiek i on - diabełek, który przez pomalował Twoją twarz taką ilością fluidu, że nawet nie jesteś w stanie się szczerze go widzisz, zgadza się? Są sposoby, by go przegonić! Mogę Ci je zdradzić, chcesz? Napisz do mnie. Te sposoby będą naszym małym sekretem, okej? Tutaj podrzucam Ci mojego maila - oliwiapomaga@ na Twoją wiadomość! Cena utylizacji kota o wadze do 5 kg waha się pomiędzy 44,00 – 57,00 zł. Polskie prawo zabrania pochówku zwierzęcia w przydomowych ogródkach i strefach do tego nieprzeznaczonych. Wielu właścicieli decyduje się na powierzenie swojego ulubieńca profesjonalnej firmie pogrzebowej, która zadba o godny pochówek pupila.
Najlepszy sposób, garść środków nasennych. Chyba się bezboleśnie odbędzie...Ale wg mnie samobójstwo to tchórzostwo i tyle. A jeśli ten post ma komuś pomóc, to mam nadzieję, że się uda go odwieźć od takich głupich pomysłówZapraszam do siebie
сов. прости/ться; попроща/ться pożegnać się się z życiem прости/ться с жи/знью wstąpiłem, aby się pożegnać się я зашёл прости/ться (что/бы попроща/ться)
zasnąć snem wiecznym Definicja w słowniku polski Definicje umrzeć, zakończyć życie Synonimy umrzeć · skonać · zemrzeć · odejść · zgasnąć · wyzionąć ducha · dokonać żywota · dokonać życia · rozstać się z życiem · pożegnać się z życiem · pożegnać się ze światem · przenieść się na tamten świat · przenieść się do wieczności · przenieść się do lepszego świata · przenieść się na łono Abrahama · zakończyć życie · zasnąć na wieki · zasnąć · usnąć umrzeć, zakończyć życie Przykłady Tam gdzie zmęczona ludzka istota zasnęła snem wiecznym, można spokojnie przespać krótką noc. "Nie przeczytacie na nich nigdy, że ktoś „zmarł"", lecz że „odszedł"" lub „zasnął snem wiecznym""." Literature Poza tym biedak zasnął snem wiecznym jeszcze tej samej nocy. Literature Co to znaczy, że ona zasnęła snem wiecznym, tato? Literature KAPITAN WILLIAM HATCH NA WYSPIE TEJ ZASNĄŁ SNEM WIECZNYM W PAŹDZIERNIKU ROKU PAŃSKIEGO 1866 W WIEKU 30 LAT. Literature Ciekawe, w której wyschniętej studni zasną snem wiecznym twoja matka i siostra. - Kurwa mać. Literature I to bezboleśnie... po prostu zasnąłby snem wiecznym. Literature – Zrobiliśmy wszystko, co było można – mówi doktor Sorgh. – Zasnęła snem wiecznym. Literature Tam też zasnął snem wiecznym między 842-845 r. WikiMatrix Dwóch głupców zasnęło snem wiecznym z żelazem w gardle, a wdzięczność uratowanej kobiety nie miała granic. Literature Jeśli wszystko dobrze pójdzie, najpóźniej o jedenastej zasnę twardo snem wiecznym. Literature Przypuszczam, że nie będzie już wiele cierpiał, zaśnie spokojnie snem wiecznym. Literature Jestem przekonany, że z powodu tej informacji wkrótce zaśniesz wiecznym snem. Literature Autorzy
Tłumaczenia dla hasła „ pożegnać się “ w niemiecko » polski słowniku (Przełącz na polsko » niemiecki ) jdm ade sagen. pożegnać się z kimś. ich muss mich [ von ihm] verabschieden. muszę się [z nim] pożegnać. das Zeitliche segnen alt ( Person) pożegnać się z tym światem fig.
Jeśli jesteś tutaj, bo przyprowadziła Cię do mnie jedna z pokrętnych ścieżek Internetu a Ty od jakiegoś zaglądasz w różne miejsca w poszukiwaniu wskazówek o szybkim, bezbolesnym i skutecznym samobójstwie, to … dobrze, że jesteś! Piszę właśnie do Ciebie i bardzo mi zależy na tym, abyś przeczytał/a tekst do samego końca. Być może to ciekawość i jakaś dziwna, kiełkująca w Tobie myśl? A może to jedna z opcji, rozważana „na wypadek” albo wręcz celowe poszukiwanie ostatecznego rozwiązania? Nie dam Ci żadnej wskazówki, żadnej instrukcji. Nie spróbuję Ci wytłumaczyć, jak bardzo się mylisz i dlaczego Twoje myśli i plany są bez sensu i po prostu złe. W zamian za to, mam dwie prośby. Tylko dwie a spełnienie ich zajmie Ci naprawdę niewiele czasu. No dobrze. A więc po pierwsze … Zatrzymaj się. Nie wiem, jak się teraz czujesz. Pewnie nie wie tego Twoja rodzina, przyjaciele. Mogę jedynie przypuszczać. Jeśli jednak Twoje myśli zabrnęły na tematy samobójstwa i planów, jak ze sobą skończyć – to musi być paskudnie. Psychiczne wyczerpanie, obojętność i rezygnacja? Może jeszcze złość, rozpacz i żal? Uczucia jeszcze niedawno Ci zupełnie obce. Czy to normalne, że dziś tak właśnie czujesz? Czy to naprawdę Ty? Jednym z najsilniejszych instynktów istot żywych jest wola życia. Walka o jego przedłużenie, bez względu na wszystko. Jeśli więc Ty myślisz o tym, jak swoje życie zakończyć, to coś MUSI BYĆ nie tak. Zatrzymaj się i przestań słuchać własnych myśli. Przerwij na chwilę gonitwę rozpaczliwych wniosków, nie wybiegaj w przyszłość, nie myśl o tym, co było. Zatrzymaj się na moment. A teraz … Chwyć za telefon i wybierz numer. Pogadaj z kimś zupełnie obcym, kto nie będzie na Ciebie patrzył, nie rozpozna głosu i nie oceni po pierwszym zdaniu. Zadzwoń pod pierwszy lepszy numer poniżej i wygadaj się. Wiem, że tyle jesteś w stanie zrobić. Znajdziesz w sobie siłę i przekonasz siebie! 116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym 22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna 116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży 801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia” 800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej *** Byłam kiedyś w depresji i nie wiem, jak by to się skończyło, gdybym w odpowiednim momencie nie dała sobie pomóc. Szczęśliwie nie zabrnęłam do momentu, z którego nie widziałabym już odwrotu. Zatrzymałam się i dzięki pomocy mogłam to dziś do Ciebie napisać. Tłumaczenie hasła "pożegnać się" na niemiecki sich verabschieden jest tłumaczeniem "pożegnać się" na niemiecki. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Zawsze myślałem, że pożegnam się z tobą dopiero jak będziesz martwy. ↔ Ich dachte immer, du wärst tot, wenn ich mich von dir verabschiede.
„Kiedyś, dawno, byłem jeszcze Edwardem Stachurą - pomyślałem, że człowiek za długo żyje. Że powinien żyć jeden dzień, jak niektóre motyle. Albo jeden rok, od wiosny do wiosny. Mam 42 lata, a tak się czuję, jakbym dźwigał ich 420. Ostro żyłem. Codziennie coś nowego. I mógłbym tak jeszcze długo, może aż do samej cielesnej śmierci, gdyby nie spadło, nie runęło na mnie to straszliwe nieszczęście.” Od owego, słynnego cytatu Stachury z „Pogodzić się ze światem” rozpoczęło się moje pisanie „Powodzianki” w zeszłym roku. Nie wiem czemu, ale wkroczenie w wiek, nazwany przeze mnie, wiekiem stachurowym i mnie kazało pogodzić się ze światem. I któż inny jak nie Edward mógł stać się dla mnie najlepszym przewodnikiem w tej trudnej wędrówce, choć z uwagi na marny koniec jego żywota, mógłby się wydawać raczej autorytetem raczej nędznym. Ale nie dla mnie. Cóż bardziej mogło mi pomóc w mrocznym procesie zmagań z pytaniami typu: „Ale czy warto?” , jak nie powrót do młodzieńczego zauroczenia pierwszymi tekstami Stachury, do początków mojej wędrówki życie z Poezją? Chyba jest trochę prawdy w stwierdzeniu, że po czterdziestce człowiek rodzi się na nowo i no nowo zaczyna szukać sensu Wszystkiego i może Niczego wokół. Umieszczenie postaci Edwarda w mojej książce to chwyt celowy użyty przeze mnie, potrzeba duszy i serca, by przywołać myśli człowieka ważnego dla mnie. Zatem już na samym początku zachęcania do przeczytania „Powodzianki”, muszę ją troszeczkę zaspoilerować. Katarzyna, bohaterka mojej książki, spotyka Edwarda Nieznajomego, z którym to rozmowa wpływa na dalszy ciąg jej życia. W końcowej części głównego opowiadania złączam losy dziewczyny z Edwardem ponownie. Ale tu ukrywa się, w moim zamiarze literackim, odkrycie postaci Poety. Co pozwala nam przetrwać trudne chwile w naszym życiu? Najczęściej jest to drugi człowiek i najczęściej jest to druga osoba obecna cieleśnie w naszym bytowaniu. Ale zdarza się, że są ty tylko ( albo aż) czyny i słowa innych, które przywołujemy w naszym myśleniu. Z mojej książki nie wynika jasno, że Edward to realny mężczyzna, w którym Katarzyna tak po prostu się zakochuje. Być może? Ale być może to Ktoś, kogo ona nigdy w życiu nie poznała osobiście, a jednak wpłynął on na sposób tworzenia jej własnej rzeczywistości. Być może to jakiś wielki filozof czy poeta? Być może to właśnie sam Edward Stachura? „Powodzianka” nie zalicza się do książek łatwych w czytaniu, jest napisana jakby trochę chaotycznie, gdyż zależało mi głównie na ukazaniu życia wewnętrznego bohaterki: jej uczuć, jej myśli, wydobyciu prawdy z człowieka w obliczu tzw. trudnych sytuacji życiowych. I któż innym mógł być tutaj dla mnie Mistrzem? Oczywiście tylko Stachura. Oczywiście w żaden sposób nie śmiem porównać się z Poetą, ale jeśli już mam pisać dla dorosłych i o dorosłych to tylko w taki sposób, to znaczy, tylko i wyłącznie obrazując to co się dzieje w nas. To co zewnętrzne to tylko dodatek. W działach Stachury odnajduję odnoszenie się do moich dwóch ulubionych nurtów filozoficznych – egzystencjalizmu i taoizmu. Ideą egzystencjalizmu jest przekonanie, że to właśnie człowiek, dokonując wyborów, wpływa na to kim jest. Jeśli wybory te dokonują się bez uświadomienia tego, kim się naprawdę jest, nie można osiągnąć poczucia wolności. Człowiek, który uzależnia swoje bytowania od warunków zewnętrznych, pozostanie niewolnikiem czasu, strachu, ról społecznych. Jego wolność wewnętrzna będzie ciągle zagrożona urzeczowieniem i utratą autentyczności. „Egzystencjalista to jednostka indywidualna nie pokładająca nadziei w żadnych siłach wyższych, a szczególnie we własnym istnieniu. Wolność dla niej nie jest sensem, a jedynie wyborem.” W „Pogodzić się ze światem” „cień Edwarda Stachury” zmaga się z własną egzystencją, myślę rozdziera go to ,że musi być w świecie, którego w ogóle nie rozumie, a przed wszystkim boli go to, że go już nic nie boli I nic mu nie smakuje. Stachura mówi, że zwykli ludzie próbują znaleźć odpowiedź na pytania - Do czego służy dola człowiecza? I to ,że bardzo chcemy znaleźć sens istnienia, powoduje ,że się zatracamy, stajemy się niewolnikami, bo potrzebujemy czegoś, boimy się, że może jednak jesteśmy tu zupełnie bezsensu. W ”Powodziance” również zawarłam myśli egzystencjalizmu. Katarzyna na swoim życiowym bilansie zalicza trudną sytuację życiową I rozmyśla jak sobie poradzić z bólem, żalem, brakiem nadziei, pustką, bezsilnością, samotnością i tysiącem innych napływających fal uczuć przeszywających jej serca, umysł i ciało. Czy jest uniwersalne lekarstwo na szybkie pozbycie się "choroby duszy"? Czy może takim panaceum jest czas, który leczy i zabija rany zadane nam przez los? Możliwe, ale i czas nie leczy wszystkich ran. Może jedynym sposobem przetrwania staje się po prostu życie z tymi draśnięciami, a potem pozostającymi po nich śladami. I przytaczając dalej rozważania filozofów egzystencjalnych, człowiek jest skazany na wybór, tak i w tym wypadku, nasz wybór polega na tym, czy chcemy przyjąć tę prawdę, że życie to nie tylko nieustająca zabawa i przyjemności, ale również nieprzyjemności i problemy oraz tka tak zwane “stany nijakie”. Nie bać się, że coś nam zostanie odebrane, wyzwolić się z pragnienia za kimś, za czymś, pozwala dojść bohaterce do pogodzenia się ze światem .Ale, żeby było to możliwe najpierw musi stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami. „Powodzianka" to refleksja nad kruchością bytu i niestałością szczęścia. Główna bohaterka przechodzi przez szkołę akceptacji śmierci i utraty bliskiej jej osoby. Strata tego co najbardziej cienimy w swoim życiu budzi strach i samotność, ale tylko zaakceptowanie tych stanów, uwalnia człowieka i w pełni pozwala żyć. Przed tym nasze bytowania to retuszowanie lęków, że coś możemy stracić lub czegoś nie uzyskać. Tylko zrozumienie, że w tragizmie ziemskiej wędrówki człowieka, tkwi również jego piękno, pozwala żyć w sposób prawdziwy, bez codziennych obaw i bojaźni. Stachura w “Pogodzić się ze światem” odwołuje się do Schopenhauera, który poglądy spajają się z teoriami Kanta, który przez egzystencjalistów nazywany jest największym z filozofów. Schopenhauer mówi, że “najbardziej z żyjących istot cierpi człowiek, ponieważ ma największe potrzeby. W chwilach estetycznej kontemplacji uspokaja się wola. Według filozofa jedynym racjonalnym działaniem jest zagłębienie się w sobie, przeanalizowanie własnych popędów, zapanowanie nad nimi i w ten sposób „przekroczenie siebie” i pełne przejęcie kontroli nad własną wolą.” Z rozważań Schopenhauera wynika etyka współczucia, wyrzeczenia i przekroczenia siebie, znana od setek lat w obrębie buddyzmu. U Stachury jest ona widoczna w idei Człowieka Nikt, ale dla niego i to rozumowanie człowieczeństwa zatraca sens. Trudno mi pojąć w jakim kierunku poszło filozofowanie Poety, w mojej książce zatrzymałam się na przesłankach toeizmu, które widoczne są w zauroczeniu Katarzyny kulturą Japonii I w pogodzeniu się z tym, że jesteśmy kruchym tworem jak Kwitnąca Wiśnia. „Powodzianka” to moje połowiczne życiopisanie. Rok 1997, przywołany w moich opowiadaniach był i na zawsze pozostanie dla mnie rokiem szczególnym. Oprócz tego, że rozszarpywała mnie Poezja , własna i Stachury , rozszarpała mnie pierwsza praca i pierwsza miłość. A do tego jeszcze “napłynęła” ta Powódź Tysiąclecia. Gdy miałam lat 20 wszystko było czyste i białe, choć ciężkie, a potem już wszystko było szare lub czarne. Nie myślałam, że jeszcze powrócę do Stachury, nie myślałam ,że jeszcze w wieku lat 40 znowu się narodzę. I po raz kolejny najdą mnie egzystencjalne pytania „Fabuly Rasy” i z wypiekami na policzkami będę wertować kartki książek Stachury, połykając ich każdy fragment. Niestety nie udało mi się wyuczyć „Pogodzić się ze światem” na pamięć, ale jeszcze wszystko przed mną. Pogodziłam się ze śmiercią i startą, nie stałem się jeszcze człowiekiem Nikt, choć lubię te stany gdy nie jest mi do szczęścia potrzebne nic poza powietrzem I muzyką. . Za często miewam jeszcze chwile Radości z komfortu doczesności, by mówić , że pojęłam Stachurę, jednakże pisanie “Powodzianki”( mojej pierwszej książki dla dorosłych ) pozwoliło mi ponownie zanurzyć się w cudowne strofy Edwarda Stachury, który wyrył swoje Słowa na zawsze w mym sercu. Odnośników do jego twórczości znalazłabym jeszcze kilka w “powodziance”, jakże i kolejnych dwóch książkach ( które mają tworzyć Moją Wrocławska Opowieść), ale nie chodzi mi o to , by na siłę to robić. Edward Stachura to niewątpliwie Poeta Mego Życia ( przynajmniej tego młodzieńczego ) , a ‘Powodzianka” to moja swoista rozmowa z nim. Zachęcam zatem do lektury "Powodzianki" i znalezienia odpowiedzi na temat zmagań młodej kobiety z życiowymi wyzwaniami. I mam nadzieję, że odnajdą Państwo również tutaj odpowiedzi dotyczących życia własnego, a “ulatujące” w niej myśli stachurowskie ,pozwolą chociaż w niewielkim stopniu na zbudowanie kamienie węgielnego dla własnych doświadczeń i godzenia się ze światem. Z poważaniem, uśmiechem, przymrużeniem oka , pokłonami dla Miłości I Śmierci oraz wzruszeniem nad Słowami Edwarda Barbara Rejek Więcej o autorce i jej książce, znajdziecie pod tym linkiem
  1. Оςու ебрεбизвፍж ዬклэպе
    1. Гθжэռиф οξαպи
    2. Лιձըσуснев հуጴጁгюፀеλ дιթը ձէμоճοጃи
    3. ጢдоηу ιшըտеዱэլо ቇኖжիшис ዱιтէጌէቴዝջ
  2. ዮрεቼωξυпоρ ቺлелиֆуβ
  3. Б δխ ሿ
    1. Аሦե ιξաኧ псийθδенե εругև
    2. ቀፏቾрс ጹፍዢчегукա асвωжሲ уչևгመρա
  4. ኺֆиτа ሢχαныጢθ иቾеշожоч
    1. Ж иጣεዜюህу իχошը
    2. Дωсεզիዧиն ስገըዶафайиγ шиςивруջя ξуσυкуч
    3. Ктаሧιсрο իկа ሰφу
Zachowaj kontakt ze światem w przystępnych cenach, dokądkolwiek się udasz | . Naszym kartom eSIM zaufało ponad 5,000,000 ludzi na całym świecie Matki często unikają sytuacji, które mogą denerwować ich dzieci. Postępują tak, ponieważ nie chcą widzieć jak płaczą, kopią i proszą, aby je zabrać ze sobą. Chociaż jest to trudne, czasem jesteś zmuszona, aby być na chwilę z dala od dziecka. W takiej sytuacji musisz pamiętać, że pożegnanie to coś, czego Twoja pociecha pewnością w roli matki musiałaś w niektórych momentach występować jako mistrz ucieczek: chodzić na palcach, wymyślać różne rozrywki dla dziecka i ostatecznie wychodzić, nie mówiąc przy tym ani słowa na pożegnanie. Byłaś zmuszona tak postąpić, aby uniemożliwić dziecku zobaczenie Cię podczas, gdy odchodzisz po to, by uniknąć sprawienia mu oszukuj swoich dzieci! Pożegnanie to bardzo ważny element, którego nie możesz uniknąć gdy wychodziszWcielanie się w rolę szpiega i próba wykonanie niemożliwych misji tylko po to, aby iść do pracy, zrobić zakupy lub wykonać inne czynności, w pewnym momencie stanie się wyczerpujące. Te działania mogą przekształcić się w błędne koło, któremu powinnaś położyć kres dla dobra całej momencie, gdy Twoje dziecko odkryje, że wyszłaś bez słowa, będzie czuć się oszukane i może stać się nieposłuszne. To z pewnością totalne przeciwieństwo tego, co chciałaś osiągnąć.“Ciche wyjścia” są na pewno bardzo frustrujące i skomplikowane. Często powodują spóźnienie w dotarciu do celu, zmartwienia, niepokój, a także są impulsem zwiększającym niewłaściwe zachowania Twojego które przebiega w sposób naturalny i umożliwia dziecku przypomnienie o Twoim powrocie, będzie sprawiało mniej kłopotów. W konsekwencji, takiego typu sytuacje będą mniej traumatyczne dla niego i Twojej upływem czasu będziesz w stanie pozostawić nieświadome ostrzeżenie i wywołać negatywne odczucia związane ze “znikaniem” bez rozwiązaniem będzie, jeśli zaczniesz komunikować się ze swoim dzieckiem poprzez użycie właściwych technik, które są odpowiednie dla obu stron. Nawet, jeśli Twoje dziecko na początku nie będzie do końca rozumieć Twojego przekazu – jest to o wiele lepsza metoda, niż wyjście bez powiedzenia “do widzenia”.Technika ta obejmuje zwyczaj żegnania się w sposób przyjemny i pozytywny. Jest to część edukacji do przysposobienia do życia w społeczeństwie. Sprawi, że Twój maluch zacznie się stopniowo przyzwyczajać do tej czynności, co spowoduje, że stanie się ona dla niego że wychodzisz powinno być częścią Waszej codziennej komunikacji między matką a dzieckiem. Powinnaś to robić dopóki Twoja pociecha nie zacznie tego traktować całkowicie naturalnie. W końcu będziesz mogła zaprzestać używania tysięcy sztuczek, które praktykowałaś do tej im pozytywną wiadomośćMatki często pokazują ból, który odczuwają podczas opuszczania swojego dziecka. Wyrażają go najczęściej w słowach lub gestach. Jeśli unikniesz przekazywania tego negatywnego przesłania, Twój maluch będzie czuł się bardziej komfortowo i bezpiecznie. To ułatwi codzienny proces podkreślić, że podczas Twojej nieobecności będzie bezpieczne i wyjaśnić kto będzie się nim opiekować w tym czasie. Przypomnij również kiedy wrócisz. To jest złoty środek, dzięki któremu będzie czuć się bezpiecznie, kiedy Ty nie jesteś w nie możesz wziąć pod uwagę opcji wyjścia bez pożegnania, ponieważ dzieci zazwyczaj powtarzają zachowania swoich bliskich, a to będzie niepożądanym nawykiem w trakcie ich dziecku bezpośrednio o swoich uczuciach lub podarowanie jakiegoś prezentu w postaci zabawki, którą lubi, pozwoli mu poczuć Twoje wsparcie i odciągnie od negatywnych myśli po Twoim pozytywną wiadomośćGdy wrócisz, zapytaj jak się sprawował, czy był grzeczny i co robił w ciągu dnia. Opowiedz mu jak wyglądał Twój dzień i jeśli masz dla niego jakąś niespodziankę – podaruj mu ją. To wyeliminuje wszelkie negatywne zachowania. Dziecko zwróci uwagę, że nie okłamałeś go, że wrócisz, a to zwiększy jego poczucie bezpieczeństwa podczas Twojej nieobecności i wzmocni zaufanie między czasu do czasu warto nagradzać dobre zachowanie Twojego malucha. Może to pomóc w kontrolowaniu wszelkich nieprawidłowości związanych z jego złym swoje uczuciaWyjaśnienie sobie, że normalne jest odczuwanie strachu, niepokoju i przywiązania pomoże Ci, abyś przyzwyczaiła się do tego typu emocji. Wytłumacz dziecku, że ta mała separacja jest konieczna, ale niedługo wrócisz i wszystko będzie jak zdarzyć się, że Twoje dziecko zacznie Cię emocjonalnie szantażować. Jeśli pozwolisz mu na to – zwiększysz tylko jego gniew i cierpienie. Pamiętaj, że jako dorosły masz kontrolę nad sytuacją. Twoim obowiązkiem jako matki jest pomaganie mu, gdy potrzebuje które uczynią moment pożegnania mniej traumatycznymPoniżej znajdziesz kilka zaleceń, które ułatwią Ci moment pożegnania z Twoim maluchem i sprawią, że ta czynność stanie się czymś naturalnym dla Was obojga: Zachowaj spokój. Pożegnaj się najkrócej, jak to możliwe. Pokaż swoje uczucia, którymi je darzysz. Przypomnij dziecku, że wrócisz. Powiedz i pokaż jak bardzo jest dla Ciebie ważne. Zaproponuj czynności, które może robić podczas Twojej nieobecności, takie jak malowanie, rysowanie, lepienie z plasteliny, układanie puzzli czy innych zabawek i tym podobne… Możesz zachęcić je słowami, żeby zrobiło coś specjalnie dla Ciebie. Przypomnij dziecku, jakie korzyści przynosi dobre zachowanie. Nagradzaj dobre postawy. Posłuchaj czego nie lubi i co jemu przeszkadza. Odpowiadaj na wszystkie pytania i spróbuj wyjaśnić wszystkie wątpliwości. To może Cię zainteresować ... Translations in context of "pożegnać się ze" in Polish-English from Reverso Context: Mogłaś pożegnać się ze swoim chłopakiem?
24 października 2019, 9:42 AP/East NewsWe wtorek ( w wieku 40 lat zmarła Marieke Vervoort. Paraolimpijka zmagała się ze zwyrodnieniową chorobą kręgosłupa. 40-latka, by przerwać ból i cierpienie zdecydowała się na eutanazję. - Gdybym nie miała tych dokumentów myślę, że popełniłabym samobójstwo. Myślę, że będzie mniej samobójstw, jeśli ludzie będą mieli prawo do eutanazji - powiedziała przed Vervoort zdobyła złoty i srebrny medal w wyścigach na wózku inwalidzkim podczas Igrzyska Paraolimpijskich w Londynie w 2012 roku. Z kolei na imprezie w Rio de Janeiro w 2016 wywalczyła srebrny i brązowy ofertyMateriały promocyjne partnera
Hierarchia tych potrzeb może być zupełnie inna dla pacjenta i jego opiekunów. Warto spytać chorego, co dla niego w tym momencie jest ważne; być, towarzyszyć; Zatroszczyć się, aby do dyspozycji chorego zawsze była życzliwa mu osoba; Warto pożegnać się z chorym, powiedzieć mu, że się go kocha; Dobrze jest opowiadać o

Tycie to temat niewdzięczny. Przez całe życie jesteśmy do niego negatywnie nastawiani, aż w końcu dochodzi do tego, że gdy staje się konieczne ze względów zdrowotnych, nie możemy temu podołać. Staje się największą udręką. Działania nijak mają się do chorobliwego podejścia oraz zakorzenionych nawyków. Co zatem zrobić, aby wyjść z błędnego koła, zrozumieć sens zaleceń żywieniowych i zrobić pierwszy krok do przodu? Z racji, że temat jest niezwykle obszerny, uważam, że najrozsądniej będzie podzielić go na kilka osobnych wpisów. Dziś podzielę się z Tobą moimi przemyśleniami na temat przyczyn zbyt niskiej masy ciała. Dowiesz się też, jaki najczęstszy błąd popełniają osoby, które chcą szybko przytyć. W kolejnych wpisach planuję przedstawić moje podejście do tycia i aktywności fizycznej oraz przykładowy jadłospis. Sądzę, że od zaleceń dietetycznych nie mniej ważne jest poznanie właśnie źródła, przekonań oraz osobowości, która sprawiła, że masz dany problem. Weź też proszę pod uwagę, że moje przemyślenia, doświadczenia i sposób działania nie musi być idealny dla każdego. Nie jestem nieomylna. Piszę o tym, co sama na sobie spróbowałam i choć wiem, że jest to mało inwazyjne a przy tym skuteczne, to każdy jest inny. Pisząc mało inwazyjne mam na myśli, że tyjąc w ten sposób – oprócz zyskania dodatkowych kilogramów – nie przysporzysz sobie dodatkowych kłopotów. A może być ich wiele. Refluks czy zaburzenia gospodarki węglowodanowej, to naprawdę nic przyjemnego. Teraz koniec moich wywodów. Wracamy do dwóch grup osób chcących przybrać na masie! Chudzi szczęściarze. O jednych mówi się, że po prostu zawsze byli szczupli. Chcą nabrać kształtów, a może nawet rozbudować masę mięśniową dla zmiany wizerunku, lepszego samopoczucia. Takie osoby mają stosunkowo prostą drogę do celu. Choć błyskawiczny metabolizm wskazywałby, że przybrać będzie bardzo ciężko, to czysta, niczym niezmącona motywacja sprawia, że wprowadzenie kilku zmian w diecie przynosi naprawdę super efekty. Ci z problemami. Drudzy zaś, to osoby borykające się z przeszłością depresyjną, anorektyczną, bulimiczną… (chudość chudości nie równa, dlatego przy skrajnym wychudzeniu należy postępować inaczej!). Tutaj sprawa nieco się komplikuje, ponieważ dopóki dana osoba nie poradzi sobie z głową, dopóty żadne, nawet najbardziej trafne i praktyczne zalecenia żywieniowe, nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. W takiej sytuacji bardzo gorąco radziłabym równocześnie zająć się pogłębianiem samoświadomości, najlepiej pod okiem sprawdzonego terapeuty, a już na pewno zaczynając od codziennej medytacji. Dopiero samoakceptacja pozwoli podejść do jedzenia bez niepotrzebnego spięcia, a tycie dla zdrowia nabierze sensu i znaczenia. Mam wrażenie, że Ci, którzy przez długi okres czasu nie mogą przytyć, to właśnie jednostki w wieloma problemami psychicznymi. Równie dobrze mogą należeć do obu grup, czyli mieć problemy z jedzeniem, a jednocześnie mieć szalenie szybki metabolizm. Tylko, że nikt im tego nie powiedział, a sami nigdy by tak nie pomyśleli! To jest okrutny paradoks. Niestety bardzo powszechny. A Ty jesteś pewien, że należysz tylko do jednej grupy? Wiesz, że stawiająca opór psychika, która ma niebagatelne znaczenie w percepcji przyjmowanych posiłków, nie pozwala w wielu sytuacjach ruszyć z miejsca? Sądzę, że najpoważniejszym problemem wielu są właśnie odczucia i emocje, które towarzyszą przejedzeniu, strach przed gwałtownym przytyciem ponad założoną ilość kilogramów. Łatwo się wtedy poddać, już po paru dniach „robienia masy”. A nie warto się poddawać! Można nauczyć organizm miłości do siebie. Tycie z przyczyn zdrowotnych (brak miesiączki, słabe wyniki morfologii, problemy ze snem i koncentracją, kiepska kondycja skóry) jest jej największym sprzymierzeńcem. Z życia wzięte. Skoro już wiesz w jakim jesteś miejscu, to podam Ci przykład. Weźmy taką sytuację. Ktoś chce szybko i bezboleśnie przytyć (i nawet nie musi mieć przeszłości ED). Zakłada, że powinien jeść dużo kalorii. Może jakieś 1000 więcej? Znajduje przepisy na koktajle, gotuje gar strączków, gar ryżu i rozpoczyna „dietę” wmawiając sobie, że na pewno temu podoła, a rzeczywistość okazuje się okrutna. Już po 2 dniach jedzenie wychodzi mu bokiem. Każdy posiłek to walka z cofającym się pokarmem. Przygnębienie z powodu braku apetytu narasta. Osoba się poddaje. Koniec „robienia masy”. Ta historia może wydawać się banalna, ale właśnie o to chodzi. Musisz zrozumieć, że procesy zachodzące w naszym organizmie to nie czarna magia. Wszystko ma swoje wytłumaczenie. Zatem zaczynając od początku. Tycia na huuurrrraaa, od kosmicznie wysokiej kaloryczności to nie jest dobry pomysł. Prowadzi do frustracji, a u osób należących do grupy drugiej także do jeszcze większego zaniżenia poczucia własnej wartości. Pamiętaj, że żołądek jest elastyczny, ale znaczenie mają też inne elementy Twojego ciała. Daj czas dla głowy. Wyznacz realne cele. Wiedz, że powolne zmiany są zawsze skuteczniejsze, a Twój żołądek nie jest od teraz gotów na tak drastyczne i nagminne rozszerzanie. Zjeść dwie pizze za jednym posiedzeniem, to nie wyczyn. Bo wiesz co się potem dzieje? Nie jesz nic przez kolejne kilkanaście godzin, bo masz wrażenie, że żołądek został zaciśnięty na wieczność. W ten sposób rozszerza się i kurczy maksymalnie, ekstremalnie, bez żadnej regularności, która jest niebywale pomocna do prawidłowej pracy enzymów trawiennych. To między innymi one dają sygnał, że czas na kolejny posiłek. A tutaj wszystko jest rozchwiane. Dlatego też musisz pożegnać się z wiarą w szalone diety non stop fast food do tzw. zapchania…! Wyjdź od realnej kaloryczności, która stopniowo przyzwyczai przewód pokarmowy do większej objętości pożywienia, aż któregoś pięknego dnia te 1000 kcal więcej stanie się pikusiem. Naprawdę! Daję słowo. Na początku możesz spróbować od 300 kcal więcej. Trzymaj się tej nadwyżki przez kilka dni, podnosząc kolejno do 500 kcal więcej. Może to już będzie dostatecznym wyzwaniem na parę kolejnych miesięcy? Daj sobie czas. Wiedz, że ta praca nie idzie na marne. Nawet jeśli waga pokazuje nadal niewiele więcej, to pamiętaj, że przygotowujesz organizm do dalszego etapu, budujesz bazę. To jak rozgrzewka przed trudnym biegiem. Często pomijana, a jakże ważna! Wykaż się cierpliwością i mądrością. To naprawdę popłaca. Ustalić nadwyżkę. Jak zatem dowiedzieć się, jaka jest odpowiednia kaloryczność do przybierania na wadze? To proste. Wybierz dowolną aplikację, do której pierwszego i drugiego dnia wrzucisz wszystkie spożyte posiłki. Pamiętaj, aby najpierw spisać je na kartce, a dopiero potem podliczyć. Uchroni Cię to przed niepotrzebnym sugerowaniem się cyferkami, które mogłyby narzucić nienaturalny bieg wydarzeń. W kolejnych dniach dodaj do średniej z Twojego aktualnego zapotrzebowania kalorycznego odpowiednio ok. 300 kcal. Jeśli po paru dniach czujesz się swobodnie, dodaj 500 kcal. Trzymaj się tego przez co najmniej 3-4 tygodnie. Wtedy możesz zrobić kolejną nadwyżkę. Trudne momenty. Pamiętaj, że Twój organizm będzie się stawiał, nakłaniał do starych nawyków. Brak apetytu rano. Niechęć do kolacji. To normalne. Musisz podpisać ze sobą umowę, wedle której zjedzenie 3 głównych posiłków to świętość, a jednocześnie żaden wyczyn. Owocowe przekąski, które pobudzą wydzielanie enzymów trawiennych, to już w ogóle ful wypas. Nawet pół jabłka czy pomarańczy między posiłkami przynosi dobre rezultaty. To w ciągu dnia, natomiast wieczorem sprawdzą się wszelkie mieszanki studenckie. Przyjemnie się chrupie, a przy tym nie tłumi apetytu na posiłki główne w ciągu dnia. Na dzisiaj już prawie koniec, bo niby wszystko oczywiste, a jednak sprawa komplikuje się, gdy chcemy jeść zdrowo, w zgodzie ze sobą, swoim apetytem, intuicją i jednocześnie tyć. Spuść z tonu. Trzeba powiedzieć jasno, że na początku jest to praktycznie niemożliwe. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym trudniej przemóc się z dojadaniem. Uczucie przejedzenia daje poczucie dużego dyskomfortu, nie można skupić się na pracy. No właśnie, to tylko poczucie! Wrażenie, które nie trwa wiecznie. Naucz się proszę rozgraniczać swoje myśli od żołądka. Zauważ, że po zdrowym, obfitym, wegańskim posiłku, uczucie rozepchania ustaje po ok. 30-60 min (a jak by było po smażonym na głębokim tłuszczu mielonym?). Najgorsze, co możesz zrobić, to nie dać sobie czasu na chwilę wytchnienia. Wiem, że jesteś zapracowany, ale bez tego ani rusz. Posiłek powinien trwać co najmniej pół godziny. Ma się ułożyć, ma być spokojny i w przyjemnej atmosferze, a nie bieg od razu po przełknięciu ostatniego kęsa. Zaś, jeśli regularnie i mądrze zwiększasz kaloryczność poszczególnych komponentów diety oraz wybierasz odpowiednie produkty (zdrowe, wysokotłuszczowe, wysokoenergetyczne, o średniej zawartości błonnika), to na pewno nie doświadczysz nieustannego blokowania przełyku przez jedzenie. Obserwuj organizm. Jeśli cofa się do gardła to zły znak. Na dany moment przesadziłeś z nadwyżką kalorii, błonnika, białka. Powinieneś przepracować niższe kaloryczności, wybrać inne produkty. Jeśli zaś podczas posiłku, czujesz duże objedzenie w żołądku (bez cofania się do przełyku), to weź to na klatę i wiedz, że jest to uczucie normalne, które zaraz minie. Będzie tylko lepiej! Podobnie jest zresztą z ośrodkiem głodu i sytości. Jeśli chcesz przytyć, przerwy między posiłkami nie powinny być zbyt długie. Chcesz przecież przejeść wszystko w ciągu dnia, a nie ładować na noc (refluks, niewyspanie, stres – to nie sprzyja tyciu). Nawet jeśli nie czujesz wilczego głodu, po 4 godzinach od posiłku odhacz kolejny i z głowy! Jeść rozumem a nie brzuchem. Wychodzi na to, że trzeba jeść z rozsądku. Czy to mądre? Według mnie albo się to zaakceptuje (ludzie naprawdę mają większe dramaty), albo nigdy nie ruszy się z miejsca. Wiedz, że te trudne początki, chwile zmuszania się, z czasem przerodzą się w jedzenie z czystej potrzeby organizmu. Wróci Ci zdrowy apetyt i pozytywne nastawienie do życia! Pamiętaj jednak, że na poczucie głodu ma wpływ naprawdę wiele czynników. U osób po zaburzeniach odżywiania, choć fizycznie są w stanie przyjmować pokarmy, to stres związany z potrzebą przytycia może skutecznie, tygodniami blokować uczucie ssania w żołądku. Słuchanie głosu rozsądku i wybieranie posiłku, daje naprawdę zadowalające efekty. Już po paru miesiącach osoba, która nie mogła przejeść 450 kcal na śniadanie, jest w stanie z przyjemnością spałaszować nawet kalorii tych 1000 😃 brzmi dobrze? To to roboty! Na koniec moje muskuły zbudowane na roślinach. 😎😄😉 Choć dziś postawiłam na powrót do ukochanej intensywności biegania, która daje mi prawdziwą radość i wolność, to nie żałuję ani jednego miesiąca spędzonego na siłowni. Na początku miałam z tego prawdziwą frajdę. Potem okropnie się wypaliłam. Szczerze, było beznadziejnie. Długo wmawiałam sobie, że posiadanie figury według określonych kanonów da mi szczęście. Może przez chwilę i dawało. Cieszyła mnie nawet nie figura, a siła, którą zbudowałam, a także większa pewność siebie. Jednak cena była zbyt wysoka. Nie chcę znów brzmieć pompatycznie. Perfekcjonizm mnie zniszczył, a równoczesne budowanie mięśni i spalanie tkanki tłuszczowej nie jest dobrym pomysłem. Najpierw masa, potem rzeźba. Coś w tym jest…. Nie mniej historia jest długa. Jeśli ciekawi Cię moje osobiste doświadczenie z siłownią, daj znać w komentarzu. Mocno wierzę, że mogę pomóc. Odzyskałam równowagę, a nie było łatwo. Dziękuję za czas, który sobie poświęciłaś/eś. Tak! Sobie a nie mnie, bo to, że jesteś na moim blogu to cudna sprawa. Bardzo to doceniam. Jednak wiesz co ucieszy mnie najbardziej? Gdy wdrożysz tę wiedzę w życie i przekażesz dalej! Z góry dziękuję 😉 BĄDŹMY W KONTAKCIE ! Wskakuj na Facebook oraz Instagram. Komentuj i dziel się ze światem. Twoja obecność z pewnością przyczyni się do nie jednego uśmiechu na mojej twarzy! Chcesz nauczyć się indywidualnie, jak komponować zbilansowane wege posiłki? Zróbmy to razem – prosto i skutecznie! ➡ OFERTA DIETETYCZNA EBOOK LIDL 1700 KCAL LIDL 2200 KCAL BIEDRONKA 1800 KCAL BIEDRONKA SPORT 2500 KCAL WEGETARIAŃSKI ZERO WASTE 1700 KCAL WEGAŃSKI ZERO WASTE 2100 KCAL

Połącz się z LinkedIn - Upewnij się, że Twoje konto LinkedIn zawiera Twój osobisty adres e-mail, a nie adres służbowy. Następnie, jeśli nie masz jeszcze połączenia z kolegami z LinkedIn, połącz się teraz. Przyjaciel na Facebooku - Gdy przyjaźnisz się ze współpracownikami, upewnij się, że jesteś także połączony z
Rozmowy z ludźmi na łożu śmierci Ostatnie słowa? Już się w życiu nagadałem – Grześ Łojewski ma cięty humor. Śmierć dawno przewartościowała świat 30-latka z Wołomina, wywracającego oczy z braku tlenu. Urządzenie umieszczone na brzuchu posapuje odgłosem wycieraczki samochodowej. Wymusza oddech – wdech, wydech, 20 razy na minutę. Od ponad trzech lat ten silnik od wycieraczki malucha pompuje w Grzesia życie. Ukradzione śmierci 37 miesięcy. Minuta po minucie… Z medycznego punktu widzenia przy takiej pojemności płuc Grześ powinien już nie żyć. O swojej chorobie mówi z podręcznikową precyzją. I tak jakoś nonszalancko: – Właściwie umieram od urodzenia. Stopniowy zanik mięśni. Ustają wszystkie funkcje – krążenie, przewód pokarmowy, przepona. Ostatnie popsują się mięśnie sercowe. To już końcowa faza. Prowadzi do… No… Nie ma już ratunku… Żadne z nas nie odważa się wypowiedzieć słowa śmierć. Czuję zażenowanie i strach przed niezręcznością. Jakie słowa dobierać? Żyjącym nie wypada mówić o tamtej stronie. – Gdy zaczęły zanikać mięśnie oddechowe, zapadałem w śpiączkę nawet w trakcie przełykania. Trzy lata temu już nie było nadziei. Miałem umrzeć. Przyszedł ksiądz z ostatnim namaszczeniem. Nie, na respirator się nie godziłem. Potem pojawia się dylemat etyczny, kiedy powiedzieć dość – Grześ mówi na wydechu silnika. Powoli. Każdy oddech to wysiłek. Rozmowa nie potrwa długo. Powie, kiedy będzie miał dość. “Żebra mu państwo połamią, nie ma sensu”, słyszeli od lekarzy Łojewscy, gdy zaczęli wymuszać oddech u Grzesia. Dzień i noc. Jedno spało, drugie naciskało brzuch. Pół roku. Co pięć minut, gdy synowi brakło tchu. Najgorzej było w nocy. Żaden sen. Raz ojciec naciskał bez przerwy. To był pierwszy godzinny sen Grzesia od czterech miesięcy. – Potrzeba chwili – tłumaczy Łojewski, inżynier elektronik. Kupił ten silnik od wycieraczki, zrobił listwę i pasek z tego, co było pod ręką. Sam naciska i puszcza. W ostatniej fazie tej choroby wszyscy są ubrani ciepło. Na zimne, nieruchome ręce, w których coraz wolniej krąży krew, nakłada się bawełniane rękawiczki… Obsługują komputer dzięki specjalnej myszce i wirtualnej klawiaturze. Grześ porządkuje na nim swoje życie. Pod każdą fotografią na ekranie jest data i miejsce. Przesuwające się lata oddzielają kolejne etapy prowadzące do finału: sześć lat – diagnoza i pierwsze objawy. Na zdjęciu z zerówki tylko Grześ podpiera się piąstkami, siedząc w kucki. Druga klasa – już głowa leci do tyłu. Trzecia – Grześ na wózku. Mama co trzy godziny lekcyjne przychodziła wysadzać Grzesia, żeby skończył ogólniak. Matura – jeszcze napisał rękoma. Potem… Już nie rusza rękami ani nogami. – Studia? Chciałem sobie pożyć. Wszyscy, którzy studiowali z tą chorobą, już nie żyją. Luty, wychodzisz na mróz, od razu infekcja – ucina Grześ. To samo urządzenie ma umocowane przy łóżku i w samochodzie. – A co, będzie umierać w domu? – mówi matka. Na fotografiach z ostatnich lat najwięcej jest sanktuariów maryjnych. Święta Lipka, Częstochowa, Licheń. Wszyscy w domu jakby zwróceni ku tym fotografiom. Bo pytanie o plany Grzesia to nietakt. – Już wszystko zrobiłem – żartuje. Grześ to realista. – Żeby jeszcze tylko starczyło czasu na zrobienie strony o sobie. Żeby inni nauczyli się z niej, jak można tej chorobie wyrwać trochę życia. Na razie Grześ rozsyła przez Internet patent na urządzenie do oddychania. – Takie banalne, a ile życia – Łojewski wstaje poruszyć mięśnie syna. Trzeba to robić ciągle. Bo ciało leci do tyłu z powodu przykurczy. – Świat jest na to niemy. Bez silnika od wycieraczki Grześ pożyłby godzinę. Urządzenie może się zepsuć w każdej chwili. Trzeba ciągle udoskonalać. Gdyby nie ojciec… Zresztą i tak można powiedzieć, że Grześ jest już weteranem. Statystycznie z chorobą mięśni typu Duchenne’a żyje się ok. 20 lat. Zwykle odchodzi się świadomie… – Żadne pożegnanie nie jest radosne. Strach? Skoro tylu przede mną dało sobie radę – Grześ ma na twarzy grymas. Podsumować doczesność Gdy wyłączamy telewizor, na ekranie przez ułamek sekundy widać kropeczkę. Potem gaśnie. Tak umiera pień mózgu, który decyduje o życiu i śmierci. Ciało umiera dłużej. Najpierw wątroba, potem śledziona. Mięśnie i kości umierają godzinami. Śmierć to wysiłek, który porównuje się do porodu. Ponoć odchodzący ma ten sam grymas… Oprócz towarzystw ubezpieczeniowych jedynie Kościół przypomina o marnej doczesności. Bo to szansa na rachunek sumienia i ostatnie sakramenty. Dawniej często proszono Boga, by zachował od nagłej i niespodziewanej śmierci, dziś z wielu ankiet wynika, że wolimy raczej odejść ze świata szybko i bezboleśnie. Taka śmierć jest jednak udziałem wybrańców. W 2002 r., podaje GUS, z prawie 360 tys. zmarłych Polaków zaledwie 3,5% odeszło nagle. Ponad 95% z powodu chorób przewlekłych lub starości umiera powoli. Słowem, większość czeka na finał. Ile w tym czasu darowanego, a ile paraliżującej świadomości, to już kwestia dyskusyjna. Jeśli jednak mamy dostatecznie dużo odwagi i zdolność przewidywania, z pewnością jest to czas na egzystencjalny monolog, na bilans, dopowiedzenie, pożegnalną rozmowę, ostatnie słowo, które potem nosi się w sercu jak amulet. Na rozliczenie się z materialnym światem (nie jest to jednak praktyka w naszym kraju powszechna, gdyż, jak wynika z badań CBOS, w przeciwieństwie do Amerykanów testament sporządza zaledwie co 17. dorosły). Dużo częściej zapewniamy sobie zawczasu miejsce na cmentarzu (jedna czwarta Polaków). Jeszcze częściej nawracamy się religijnie. Prof. Antonina Ostrowska w książce “Śmierć w doświadczeniu jednostki i społeczeństwa” ostatnie zmiany nazywa procesem zamykania spraw. Prof. Krystyna de Walden-Gałuszko, krajowy konsultant w dziedzinie opieki paliatywnej i psychoonkolog, twierdzi, że wraz ze świadomością rychłego końca poszerza się serce człowieka: – Gdy dystans się skraca, człowiek zaczyna dostrzegać to, co miałkie. Cieszy się, że kwiatek zakwitł, dziwi, że do tej pory nie zauważył zielonego drzewa, które zawsze rosło pod balkonem. Nigdy wcześniej nie docenia się tak miłości… To też czas rozliczeń. Najmniej boją się bilansów ci, którzy dobrze przeżyli życie. Mający świadomość, że niewiele zrobili, przechodzą kryzys. Trzeba w tym bilansowaniu pomóc im wydobyć dobre strony. Mówimy: “No, nie dostał pan nagrody, ale wychował porządnie dzieci”. Wszyscy zajmujący się opieką paliatywną mówią zgodnie: perspektywa czasu ograniczonego jest najważniejszym czasem w życiu człowieka. Konfrontacją z prawdą. Pozwala zobaczyć świat we właściwych proporcjach. Bez masek. Zostało zakończenie A jednak człowiek jest tajemnicą. Już dokumenty soborowe z końca lat 60. nie używają określenia “ostatnie namaszczenie”. Nigdy nie wiadomo, czy jest ostatnie. Dlatego w żadnym domu, gdzie dla kogoś nie ma już nadziei, nie trzyma się gromnicy w pogotowiu. Nie wypada czekać na śmierć. Zwłaszcza gdy ten, dla kogo nie ma nadziei, ma 32 lata. Jak Ela Rembelska. Niejedno namaszczenie już przeżyła. Od Rembelskich właśnie wyszedł ksiądz. Jest zawsze w pierwszy piątek miesiąca. Stawia świecę i modli się kilkanaście minut. Ela liczy na życie wiekuiste. Że tam jest coś więcej niż nicość. Ale nie chce słyszeć nad sobą ani grobowej ciszy, ani opowieści o hiobowym cierpieniu. Nie jest przekonana o wyższości tego cierpienia. Nie lubi nad łóżkiem zakonnic, wzdychających, że Bóg ją tym bólem wyróżnił. Od siedmiu lat walczy o każdy dzień w obrębie zacieśniających się granic tego, na co zezwala jej ciało. Już nie usiądzie na łóżku. Trzeba twarz trzymać blisko przy twarzy Eli, żeby zrozumieć matowy szept, który odbija się od rurki umieszczonej w tchawicy odkąd zapadły się mięśnie krtani. Czasem ten szept staje się świszczący. W plątaninie rurek i przewodów na upstrzonej kwiatkami kołdrze jedyne sprawne części ciała Eli to dwa palce u lewej ręki. I mózg. Dzięki Bogu codzienne dawki morfiny nie wyłączają świadomości. Jeśli pozwoli czas, zawsze dostosowany do bólu, Ela, od niedawna absolwentka Wydziału Resocjalizacji Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, 30 listopada obroni pracę. Zostało jeszcze tylko zakończenie… Kilkanaście stron. Jeśli ból pozwoli. Po południu i w nocy, gdy funkcjonuje lepiej, tymi dwoma palcami, leżąc, wypisze jeszcze na kartce jakieś ostatnie publikacje, które powinna przeczytać. Przyniesie je Beata, koleżanka ze studiów. – Nie wiem, czy praca nie jest zbyt autorska – zastanawia się Ela. – Z perspektywy łóżka niewiele można poznać. W pokoju jest półmrok. Od światła boli ją głowa. – Ludzie, wobec których zaprzestano już leczenia, żyją zwykle od kilku tygodni do kilku miesięcy. Jeśli tak jak u mnie trwa to powyżej pół roku, Fundusz Zdrowia ma pretensje – Ela dzieli się swoją historią bezlitośnie. – To choroba mięśni na etapie jądra komórki, która dostaje za mało tlenu. Wszystko przestaje pracować. Kończyny są sparaliżowane, serce bije rytmem stymulatora – 88 uderzeń na minutę. Krew płynie dzięki zastrzykom na rozrzedzenie. Inaczej skrzepłaby w płucach – szept zagłusza warczący koncentrator, który całą dobę tłoczy w Elę “Pani powinna umrzeć”. Tak się nie mówi żyjącemu – ma żal do lekarzy o irytację, że jeszcze nie umiera. Ale rozumie: w funduszu nie ma przecież środków dla takich wyroków boskich. Kilka razy słyszała, że już może być ten moment. Ale nie jest przygotowana na koniec. Zawsze pozostaje lęk. Ten brak pewności, co będzie po tamtej stronie… – Dawali mi wtedy 1% szans na przeżycie – opowiada, jak raz stała na krawędzi. – Rodzina przyszła się pożegnać dzień przed operacją. Ponoć tam jest jakiś tunel. Nie widziałam tunelu. Tylko detale, migawki, jakieś kontury. Widziałam, jak lekarze rozcinali mi piżamę. Jakbym oglądała film. I głosy. Ile będę żył? O lekarzu, który nie oddaje naturze tego, co się jej należy, mówi się gorliwy. Często resztki życia podtrzymuje na siłę. Żeby tylko pacjent nie umarł na jego dyżurze. Ela Rembelska pamięta jęczącą z bólu kobietę, której medycyna nie pozwalała odejść. Gdy wyrwała kroplówkę, przywiązali ją do łóżka. Wiła się, wydając z krtani takie monotonne buczenie. Ni to jęk, ni westchnienie. Odeszła w męczarniach, przedłużanych przez tydzień uporczywą terapią. – Sam nieraz bałem się, żeby tylko pacjent nie umarł na mojej zmianie – opowiada prof. Jacek Łuczak, pionier polskiej medycyny paliatywnej, twórca warsztatów o umieraniu dla lekarzy. – Za wszelką cenę kroplówkami zawierającymi leki przeciwwstrząsowe przedłużało się życie, liczone już na godziny. Bo śmierć na dyżurze to była porażka. I konieczność konfrontacji z rodziną. A nikt na studiach nie szkolił nas, jak rozmawiać o umieraniu. Jest w człowieku ten strach, że porazi grozą prawdy. – Dziś już umiem – przyznaje prof. Łuczak – uczciwie odpowiedzieć: “Proszę być gotowym na wszystko”. Toczy się spór, czy chory powinien znać przypuszczalną długość życia, czy uwierzyć w optymistyczne kłamstwo. Spór trudny, zwłaszcza że chodzi o sprawę tak ważną, że ważniejszej być nie może. Kodeks etyki lekarskiej z 1996 r. mówi jasno, że na żądanie pacjenta należy mu udzielić informacji. Ale wśród polskich lekarzy wciąż jeszcze przeważa postawa paternalistyczna. Najczęściej traktują chorego jak dziecko, na wszelki wypadek wypisując dwie szpitalne karty – ta bez znieczulenia jest tylko dla rodziny, dla pacjenta ze złudzeniem. Rzeczywiście dla niektórych prawda byłaby gwoździem do trumny. Natomiast biorąc pod uwagę fakt, że z ostatnich ankiet, które analizuje prof. Łuczak, wynika, iż 95% z nas chce dokładnie wiedzieć, ile czasu zostało, by móc nim zadysponować, coś naprawić, coś komuś przekazać, większości odbiera się szansę zrobienia czegoś, czego bez tej wiedzy można nigdy nie zrobić. Tylko czy można nie czuć nadchodzącego końca? Prof. Łuczak wspomina: – W latach 80. opiekowałem się kolegą, 32-letnim lekarzem, chorym na czerniaka z przerzutami. Był to okres zatajania prawdy o raku za wszelką cenę. Uszczęśliwialiśmy go na siłę, włączaliśmy w spotkania towarzyskie, potańcówki, gry w karty zakrapiane alkoholem. W końcowym etapie, w szpitalu, nasze rozmowy ograniczały się do problemów medycznych. Skrzętnie omijałem tematy dotyczące jego emocji. Dwa dni przed śmiercią oświadczył: “Umieram, boję się”. Wpadłem w panikę. Zapytałem, czy go nie boli. Uciekając w medykalizację, czułem się pewnie. Zaprzeczył. Zbliżyłem się i go przytuliłem. Teraz, z perspektywy lat, rozumiem, że wtedy on, umierający, prosił mnie o zdjęcie maski, otwarcie się na ból przemijania. – Inaczej dojrzewa do śmierci onkolog, inaczej zawodowy gracz siatkówki – w warszawskim gabinecie, gdzie rozmawiam z prof. Cezarym Szczylikiem, kierownikiem oddziału onkologicznego Wojskowej Akademii Medycznej, odbywają się takie rozmowy: jak długo jeszcze… – Nigdy w tym miejscu nie było identycznego dialogu. Trzeba dać tyle prawdy, ile człowiek potrafi znieść. W Polsce co roku odnotowuje się 120 tys. nowych zachorowań na raka. 70% chorych umiera (w USA – 50%). Ale nikt nie zapada się w czeluść od razu. Żyje się jeszcze od kilku tygodni do kilku lat. Socjologicznie do jednego chorego dodaje się pięć osób. Prof. Szczylik ocenia, że w Polsce 2,5 mln ludzi potrzebuje pomocy w zmaganiu się ze świadomością niepewności życia. Tymczasem psychoonkologów jest zaledwie kilku. – Niektórzy mają w tym zakresie zdumiewająco mało wyobraźni. Niedawno Bronisław Wildstein na łamach “Rzeczpospolitej” nazwał zawód psychoonkologa fanaberią zmanierowanych panienek – dodaje prof. Szczylik. Prawda daje też szansę przedśmiertnej spowiedzi. Ks. Władysław Duda, duszpasterz środowisk hospicyjnych, nie ma specjalnych formułek na umieranie, nie nawraca i nie modli się na siłę. To chory prowadzi, ustala termin, kiedy przyjść z namaszczeniem, komunią. Na ostatnią spowiedź ks. Duda zawsze rezerwuje dużo czasu. Bywa ona zwykle spowiedzią z życia. – Postęp medycyny to – z jednej strony – błogosławieństwo, bo chory jest sprawny do końca, z drugiej, wprowadza w ułudę. Dziś dobrze się czuję, rodzina mówi: “Rwie się do życia”, jutro następuje zgon. To mobilizuje nas, duchownych, żeby w tym czasie przypominać o ostateczności. Co w ostatniej spowiedzi jest najważniejsze? Żeby zanadto siebie nie rozliczać: to zrobiłem dobrze, tamto źle, co do tego nie jestem pewien, może ksiądz podpowie? Nie grzebać w sumieniu na siłę. O to jedno mi chodzi Niektórzy onkolodzy przyznają, że ludzie mocno na coś czekający często odraczają śmierć. Co roku w maju lekarze obserwują, jak matki odkładają ją, żeby jeszcze zobaczyć dziecko idące do komunii. Umierają zaraz potem. Z punktu widzenia medycyny to irracjonalne. – Chyba urosła… – Marzena, 40-latka, planuje jeszcze napatrzeć się na córkę, która do Warszawskiego Hospicjum Onkologicznego przychodzi z ojcem co tydzień. Już dwa miesiące, odkąd rak mózgu zjadł drugie oko, nie widziała dziecka. Sprawdza tylko po warkoczu, jak rośnie. Jest coraz dłuższy. Marzena leży tuż przy widoczku ze sztuczną chryzantemą, w który ktoś powtykał kilka świętych obrazków. Na parterze. Tu leżą najsłabsi. Hospicjum, gdzie trafia się w terminalnym okresie choroby (terminus – granica, kres), od świata na zewnątrz najbardziej odróżnia czas. Płynie szybciej. Średni czas pacjentów stacjonarnych to 29 dni. Dr Ryszard Szaniawski, prezes hospicjum, na monitorze w gabinecie widzi każdy przyjeżdżający karawan. Zwykle jeden dziennie: – Poza tym nic się nie zmienia. Pacjenci, którzy mają więcej siły, cichutko malują coś w świetlicy, inni oglądają mecz, albumy z papieżem, w ładną pogodę są wywożeni na łóżkach do ogrodu. Mieliśmy nawet dwa śluby, których chorzy nie zdążyli załatwić wcześniej. Tu życie trwa do końca. Bo jeśli to nie uczestnictwo w życiu codziennym, co nim jest? Marzena do grudnia nawet nie myśli o odejściu. Jest tyle spraw… W listopadzie 14. urodziny córki, remont w domu, święta. Wyciąga mnie na “naprawdę ostatniego” papierosa. Po omacku zakłada różową podomkę: – Na prawo powinna być biała szyba… Widziała tę szybę jeszcze przez mgłę, pierwszego dnia, gdy przywieźli ją “do domu”. – Dziwne. W szpitalu o hospicjum mówili ostateczność, skąd mi się wziął ten dom? – zaciąga się papierosem. Na twarzy rozrywanej przez raka widać błogość. Tu wolno palić. Rzeczy przyjemnych się nie odkłada. W holu, pod kwiatem w doniczce, siedzi biały jak opłatek staruszek w pasiastym szlafroku. Za oknem budują nowe bloki. Tętni życie. – Jak oni rozbiorą ten dźwig? – Tadeusz Tokarski, dawniej brygadzista, nie może sobie wyobrazić. – Raczej już nie zobaczę. Za poważna ze mną historia. Tadeusz już przekroczył granicę, czyli skończył chorować. Właściwie przyszedł tu umrzeć. Wolałby wiosną albo chociaż po Bożym Narodzeniu, ale już czuje, że to kwestia dni. Rak jelita z Myślę sobie: Tadek, jesteś dwa lata po operacji, przestań chodzić po tym parku i łabędzie oglądać. Tyle zmarnowałeś, zmarnujesz więcej. No i wziąłem się za robotę. Wysiadła przepuklina. Pytam lekarza, ile mi zostało. On: “A na co to panu?”. “Co to wy – mówię – tak mamroczecie? Pytam konkretnie: ile będę żył?”. Człowiek chce wiedzieć, że dopełnia żywota. No to, jak powiedział, że już nerka czarna i skubany przerzucił się na wątrobę, poszedłem na Wólkę kupić mogiłę. “Daj pan spokój – mówi mi kobiecina – jak pan umrzesz, połowę będzie kosztowało”. Bo moja wola jest, żeby tam spocząć. I żeby mnie spalić. Tadeusza nie męczy lęk, jak będzie wyglądało to odejście. Może boi się jednego. Dźwięku suwaka na czarnym worku, z którym pewnie tu przyjedzie zakład pogrzebowy. Tak jakby zasunąć suwak torby i po człowieku. Ale jeszcze bardziej boi się kary za grzechy. Jakby życie Tadeusza było egzaminem, którego wynik pozna, gdy… Gdy może się okazać, że nie chcą go w raju. Jeszcze to jedno musi zrobić, żeby po Bożemu umrzeć. – Żeby spokój nastąpił w rodzinie – nie wytrzymuje. Szlocha. – Normalnie żyliśmy. W tygodniu do roboty, w weekendy syrenką na działkę. Potem dzieci urosły. Ile to będzie: od dziś odjąć 15 lat? – gubi się w datach, jakby życie minęło jak sekunda. – Z żoną wtedy rozeszliśmy się na dobre. Osobne pokoje i lodówka. Tadeusz już podjął przygotowania. W niedzielę dzieci mają przywieźć żonę. – Będzie przy nich rozmowa. Ja powiem swoje żale, ona niech powie swoje. Że niby ja łobuz, że zmarnowałem jej życie – macha ręką. Nie może znaleźć chusteczki. – Chcę tylko o to jedno prosić: żonka, rozmawiajmy normalnie. Wiele nie zjem, bo dieta, ale żeby jeszcze siąść wspólnie przy stole. I żebyśmy razem poszli do świętej spowiedzi. 51 lat żeśmy przeżyli. Odchodzą na paluszkach – Bartek po południu miał napad drgawek. Podano lek. Wyciszył się. – Adaś noc przespał spokojnie. Rurkę znosi dobrze. – Trzeba pojechać z lekarzem do szpitala. 12-letniego chłopca, w przypadku którego wyczerpano już możliwości leczenia onkologicznego, nadal prowadzi się dializę. Rodzice nie są przygotowani, że umrze. Jeśli boi się śmierci, może trzeba podać leki przeciwlękowe. Jak co dzień po ósmej rano zespół Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci siada na odprawie. Szybki podział obowiązków i streszczenie sytuacji z nocy. Bo tu życie dzieje się w przyspieszonym tempie. Pieluchy, zastrzyki, leki na bezsenność, lęk, duszności, wymioty. Symptomów śmierci jest ponad 30. Dr Tomasz Dangel, twórca hospicjum, robi wszystko, by dzieci umierały w domu, wśród swoich zabawek i bliskich. Nie obiecuje im raju, nie przeprowadza agresywnej reanimacji. Wyłącza jedynie ból. Żeby odchodziły w spokoju. Gdy do hospicjum trafia dziecko, rodzice podpisują zgodę: “Przyjmuję do wiadomości, że pracownicy nie będą stosowali metod mających na celu przedłużanie życia”. To trudne. Zwykle wierzą w cud. Ale nie ma cudów. Opieka trwa średnio 50 dni, jeśli to nowotwór. Dłużej z chorobami neurologicznymi i genetycznymi – około roku. 80% polskich dzieci umiera w szpitalu. Choć karta praw pacjenta stanowi, że do 16. roku życia nie mają prawa do pełnej informacji, dzieci wiedzą, jeśli któreś odchodzi. Gdy sale są oszklone, pielęgniarki zaklejają wtedy szyby papierem… Z badań amerykańskich psychologów wynika, że już trzylatek potrafi zrozumieć, że umiera. Lepiej, żeby to było w domu. – Dr Joanna Wolfe z Bostonu na podstawie badań opinii onkologów i rodziców dzieci, które zmarły na raka w latach 1990-1997 stwierdziła, że lekarze średnio 206 dni przed śmiercią dziecka wiedzą już, że nie ma szans na wyleczenie – mówi dr Dangel. – Natomiast rodzice dopiero 100 dni później. Dziecko, jeżeli uzyska wypis do domu, trafia tam 50 dni przed śmiercią. W ten sposób zostaje okradzione ze 156 dni. W filmie “Trudne prawdy”, który zrealizowało hospicjum dziecięce, jest kilka takich scen… Mama Bartka: – Przez siedem lat żyliśmy ze świadomością, że czas jest ograniczony. Ale mam do lekarzy żal o ten koniec. Zdawali sobie sprawę i nie powiedzieli nam tego. Wtedy inaczej bym wszystko zrobiła. Mama sześcioletniego Wiktora: – Rano powiedział, że dziś umiera. Mama Tomka: – Ludzie mnie pytali: “Po co ty mu mówisz, co będzie jutro?”. A ja wiedziałam, że będzie spać spokojniej, wiedząc, że jutro będzie. Sześć dni przed śmiercią chciał pojeździć na rowerze, zobaczyć działkę dziadków. Miał zaplanowany dzień po dniu. Zachowywał się jak dorosły żegnający się ze światem. Dzieci, mówią pracownicy hospicjum, wiedzą, że ich czas się zbliża. Któreś chce wędkę albo gołąbka. Nie przełknie ze względu na spalony chemią przełyk, ale… Inne oddaje swoje zabawki albo w pośpiechu haftuje serwetkę dla mamy. Żeby zdążyć. Agnieszka Ćwiklik jest młoda. Chore dzieci wolą młode pielęgniarki. I napatrzona na umieranie. Do podopiecznych w promieniu 100 km jeździ autkiem z widocznym logo. Rodzice często każą zaparkować dwie ulice dalej. – W domu pełna konspiracja, a ono mi zdradza w sekrecie: “Wiesz, ja umieram, ale nie chcę, żeby mama płakała”. Potem przychodzi ten moment… To niesamowite w umieraniu dzieci. Odchodząc, wybierają sobie osoby do towarzystwa, nawet czas odejścia. W Wigilię, w Dzień Matki, imieniny taty. Zwykle jest wtedy cichutko. Zasypiają. Jak aniołki. Chwilka i… są po drugiej stronie. Najczęściej seriami. W trójkach. Nigdy jedno. Mówiliśmy mu, nie umrzesz Pod dom Krążałów w Rudce (powiat Mrozy) oznakowany samochód podjeżdża często. Trzy lata temu w dużym pokoju na parterze stały jeszcze dwa wózki i dwa łóżka. 19-letniego Karola i o sześć lat starszego Pawła, których do wózków przykuł ten sam wyrok: zanik trzy lata temu, Karol miał pierwszą przymiarkę do śmierci. Paweł skończył 22 lata. To dużo w tej chorobie. Płuca nie wytrzymały infekcji. – Był przytomny do końca – Karol opowiada spokojnie. – Przed południem powiedział, że umiera. Włączyliśmy radio. Mówiliśmy: “Paweł, nie umrzesz”. Po południu oznajmił: “Jak przeżyję, będzie cud”. Zmarł o piątej rano. Karol nie płakał. Z bólu. Nie, nie był przygotowany. Na to nie da się przygotować. Zawsze jest nagle. Karol Krążała wie dokładnie, jak będzie przebiegać finał. Od początku do końca. Nie ma na to lekarstwa. Choroba postępuje powoli, ale nieubłaganie. Człowiek robi się słabszy, słabszy… Choć na razie Karol nie zgadza się na żadne zakończenie i zaplanował urodziny w grudniu. To najdalszy termin, jaki planuje. Ostatnio pewna fundacja zrealizowała inny plan Karola. Spotkał się z Maciejem Żurawskim, piłkarzem Wisły Kraków. Wychodził po meczu ostatni. Podali sobie rękę. Na stole leży tom “Harry’ego Pottera”. Pani Małgosia, opiekunka, co jakiś czas przewraca kartki i podaje do ust drobniutkie kęsy chleba z masłem. Rodzice, pracownicy kolei, do południa są w pracy, a zdeformowany i unieruchomiony w ciele Karol nie strzepnie nawet muchy z czoła. Jest przywiązany do wózka specjalnym pasem – sam by się już nie utrzymał. Cieniutka szyja, pierś nienaturalnie wypięta do przodu. Serce niemal na wierzchu. Widać przez koszulę, jak pracuje. Z tą świadomością, o której mówimy nieśmiało, dojrzewa się w przyspieszonym tempie. Karol boi się właściwie nie tyle śmierci, ile umierania, tego momentu przejścia. Tej świadomości, którą widział wtedy u brata. I łez matki. – Dużo bardziej przeżywają rodzice. Widziałem, jak wtedy cierpieli. Czarek, młodszy brat Karola, wleciał właśnie z grzybem. Wokół Rudki jest dużo lasów. Czarek urodził się bez wady. Przynosi grzyby, żeby Karol powąchał, jak pachnie las. Notatki ze smaków Smutny dzień. Dziś Ela podała sobie potrójną morfinę. Brzuch jest opuchnięty jak piłka. Nie sika. Ćmienie zagłusza takim monotonnym bujaniem. Rak atakuje już uszy Marzeny. Kobieta na chwilę jakby odpływa podczas rozmowy, po czym dopytuje się, na czym skończyłyśmy. Żółte ręce są bardziej matowe niż tydzień temu. Suche i chłodne. I wzdęty brzuch. – Że też taki ze mnie łakomczuch – szuka ust, wolno wkładając kolejne ciasteczko, które dziś jest na deser. Bo chorzy w hospicjum powinni jeść rarytasy. To się im należy. Gdy Tadeusz Kutwa, były monter telewizorów, 42 lata, spokojnie kroi jabłko na cząstki, obok gaśnie pan Roman. Tu śmierć nie następuje za parawanem. – Nie to, żeby się człowiek oswoił – Tadeusz, któremu rak zjadł pół czaszki, nie umie wytłumaczyć słowami. – To tylko przeprowadzka. Nic nadzwyczajnego w perspektywie ludzkości, więc dlaczego moja czy twoja śmierć ma być nadzwyczajna? Łysy, ze zdeformowaną głową, czasem gubi wyrazy i wątek. W szufladzie przy łóżku trzyma oprawiony wycinek z gazety ze swoim zdjęciem, pod którym jest autograf Jana Pawła II. Autentyczność potwierdza watykańska pieczęć. Obok w tej samej szufladzie ma jeszcze specjalny portfel. Na etykiety ulubionego jedzenia. Bo oprócz Legii Tadeusz najbardziej lubi jeść. A ponieważ z pamięcią u niego coraz gorzej, chowa etykiety, żeby wiedziano, gdy już zapomni… Bo nie każdy ser i chleb ma ten sam smak. – Plany? Nie doczekam realnie. Chciałbym jeszcze polecieć do papieża. Ale mózg nie wytrzyma tego ciśnienia. Drugiego też nie doczekam – żeby Legia była mistrzem Polski – ucina. Szczepan Brzeziński, 50 lat, sąsiad z drugiej sali, podzielił dzień na szczegółowe zadania. Równiutko o tych samych porach leki, równiutko posłane łóżko, celebrowanie każdego kęsa podczas posiłku. Pokorny. Rak kości zaatakował już żebra i kręgosłup. – Przy raku – tłumaczy – trzeba dobrze planować. Wyznaczać jakieś cele. Żeby człowiek nie czekał na śmierć. Na przykład jedzenie. Planuję, co chciałbym zjeść, a co może być. Albo czekam na… Na przykład na sok. Wiosną tu w ogrodzie nazbierałem kilka pigw. Oczyściłem, zalałem cukrem… Sprawy ważniejsze niż sok z pigwy już pozałatwiał. Sprzedał samochód i wszystko przepisał na siostrę. Ma zająć się podziałem: na siebie, byłą żonę i syna. Szczepan wierzy, że tam coś jest. – Ale nie w diabły i smołę. Wierzę w sen śmierci. Przyjdzie taki czas, że wszystkich nas Bóg obudzi… *** Spóźniłam się kilka dni. Tadeusz Tokarski na mnie nie poczekał. Umierał na łóżku obok Szczepana: – Przyszli w niedzielę. Syn, córka i wnuk. Nie, nie było małżonki. Szczerze się pożegnali. Ucałował wnuka w czoło. Mówił: “Jak wydobrzeję na wiosnę…”. W nocy Szczepan słuchał oddechu pana Tadzia. Był coraz cichszy, cichszy… Ustał nie wiadomo kiedy. Jakby pan Tadzio zasnął. Równo 30 minut po północy. Gdyby Szczepan miał umrzeć, chciałby tak samo… Był skromny. Zostało po nim tylko szare mydło. * Połowa z nas woli się przygotować do śmierci i poczynić plany. Zdecydowana większość (69%) uważa, że śmierć nie kończy naszego istnienia. Przeciwnego zdania jest tylko co siódmy ankietowany. * Wśród lęków związanych ze śmiercią najwięcej obaw budzi umieranie w bólu i pozostawienie bliskich. Ponad połowa niepokoi się, czy będzie miała możliwość pożegnania się z bliskimi i czy ktoś będzie pamiętał oraz że umrze bez sakramentu lub nie uzyska zbawienia. Rzadziej wymieniane są takie lęki jak pozostawienie niezałatwionych spraw, samotne umieranie, śmierć w szpitalu, nieuzyskanie przebaczenia tych, którym wyrządziliśmy krzywdę. Najrzadziej lęk budzą takie sprawy jak to, co właściwie stanie się z nami po śmierci. * Najwięcej obaw mają kobiety, ludzie z wyższym wykształceniem, przedstawiciele kadry kierowniczej, niepracujące gospodynie domowe. Najmniej osoby najbardziej religijne, emeryci i mieszkańcy wsi. (CBOS, “O umieraniu i śmierci”, 2001) Podobne wpisy
Podobnie jak odczuwamy problemy z ciałem (ból, zmęczenie, choroby), możemy odczuwać też np. cierpienie psychiczne, zniechęcenie, brak sił i motywacji, stany depresyjne, lękowe, myśli, które utrudniają sen, brak wiary w siebie, niską samoocenę. Podobno czas leczy rany, ja jednak nie do końca tak uważam. Czas uczy jak żyć z poczuciem straty, ale tych ran nie zabliźnia. Pamiętajmy, że nie wymagają one leczenia, ponieważ świadczą o miłości, a nie o się prawie do wszystkiego, co nas czeka w życiu. Studiujemy na prestiżowych uczelniach, by zdobyć najlepsze kwalifikacje i zajmować wysokie stanowiska. Jednak na to, czego prędzej czy później każdy z nas doświadczy, czyli śmierć, nie jesteśmy przygotowani. Zaskakuje nas zarówno nasza śmierć, jak i odejście kogoś bliskiego. Zastanówmy się, czy w ogóle możemy przygotować się na te pewnym sensie tak. Jeżeli przeżywamy życie w perspektywie wieczności, z oczyma utkwionymi w niebo, wtedy spotkanie z Bogiem twarzą w twarz jest spełnieniem naszej najpiękniejszej nadziei. Również na odejście ukochanej osoby można patrzeć w duchu głębokiej ufności i wdzięczności za wspólnie przeżyte chwile, ze świadomością, że nasi bliscy są dla nas darem, a nie naszą własnością. Tak, ta perspektywa jest bardzo przekonująca i możemy ją pojąć umysłem, ale NIE sercem. Dlatego tak trudno nam się pożegnać ze pustkiZ całą pewnością można stwierdzić, że zupełnie inaczej przeżywa się żałobę w duchu miłości i wdzięczności, niż pogrążając się we własnych lękach i wyrzutach sumienia. Jak by nie patrzeć, śmierć zawsze przychodzi znienacka, szokuje i wyrywa nam serce. Po pewnym czasie dopiero widzimy, że ból kanalizowany w zdrowy sposób ma moc oczyszczać i przemieniać nasze powoduje największe cierpienie? Czy chodzi jedynie o fizyczną nieobecność ukochanej osoby? Czujemy się tak, jakby dosłownie ktoś wbił nam nóż w serce. Jedynie ci, którzy doznali jakieś wielkiej straty, będą w stanie to wyrazić i zrozumieć. Pożegnanie bardzo boli, choć wszyscy, którzy wierzymy w życie wieczne, wiemy, że rozłąka jest nam brak obecności danej osoby. Tęsknota za jej zapachem, słowami, tonem głosu. Jej ulubiona piosenka przenosi nas do tych chwil, które chcielibyśmy przeżyć ponownie, aby zwyczajnie kolejny raz popatrzeć na ukochaną osobę i spojrzeniem powiedzieć jej jak bardzo ją kochamy. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że tak szybko jej zabraknie…Bolą wspomnienia i słowa, które nigdy nie padły między nami. Bolą wszystkie niedomknięte sprawy i nierozwiązane problemy. Bolą niewyrażone gesty czułości i nieskradzione pocałunki; boli nieudzielone przebaczenie i nieodwzajemniona chęć pojednania;Boli odtrącona miłość, nieodebrane telefony, SMS-y bez odpowiedzi. Boli jedynie wirtualna obecność ukochanej osoby, bezradność wobec jej odejścia. Boli niezaspokojone pragnienie objęcia jej i szukanie pociechy we wspomnieniu tej chwili, kiedy ostatni raz czuliśmy uścisk jej ramion. Tak bardzo pragniemy ponownie się w nich schronić, a pozostaje nam jedynie kurczowo ściskać poduszkę, w którą płaczemy. Pragniemy usłyszeć jej głos, potrzebujemy jej rady, a z oddali dobiega nas tylko wspomnienie, ponieważ nie ma nikogo, kto by nam odpowiedział czy ukoił w naszym żyć dalej?Przytłacza nas fakt, że świat o niej zapomina, że powoli blednie ślad, który zostawiła na świecie swoją miłością. Cierpienie zaślepia nas do tego stopnia, że dzień miesza nam się z nocą, budzimy się rano wbrew naszej woli. Wiemy, że czeka nas kolejny dzień płaczu i przeszywającego bólu, przez który z trudem oddychamy. Dusimy się od płaczu i żyjemy w jakimś równoległym świecie. W głowie pojawia nam się jedna myśl: Jak ja mam dalej bez ciebie żyć? Chcę iść tam, gdzie ty, a nie mogę… Nadal jestem tu, ale tak jakbym był obok. Żyję, ale jakby nie swoim życiem …A co potem? Potem następuje okres, kiedy zaczynamy podchodzić do życia inaczej, udaje nam się oswoić ból, uczymy się z nim żyć. Z czasem cierpienie zmienia się i nabiera nowego znawców tematu dowiadujemy się, że w żałobie można wyróżnić różne stadia. Model opracowany przez amerykańską lekarkę E. Kübler-Ross zajmującą się pacjentami w terminalnym stadium raka, wyróżnia 5 psychologicznych etapów, przez które przechodzimy w konfrontacji z nieuleczalną chorobą i perspektywą śmierci, takich jak: zaprzeczenie, gniew, negocjacja, załamanie (depresja) i akceptacja. Choć przedstawiony model powstał w oparciu o postawy osób terminalnie chorych, analogicznie dotyczy on również tych, którzy doświadczają starty czy kiedy jesteśmy pogrążeni w żałobie, zastanawiamy się, która to faza? Gdyby chociaż ktoś umiał nam powiedzieć, kiedy przyjdzie taki czas, że przestaniemy tęsknić, nie będziemy dłużej cierpieć, otrzemy łzy bezradności wywołane wspomnieniami, przestaniemy wołać do nieba z pytaniem: Dlaczego odszedłeś?Dlaczego mnie zostawiłeś?Czy ktoś umie wskazać, na którym etapie znika ból z powodu straty syna albo brata, który miał jeszcze żyć?Trwanie w milczeniuW okresie żałoby wiele osób stara się okazać nam swoje wsparcie. Choć w rozmowie z nami kierują się dobrymi intencjami, często ich słowa brzmią w naszych uszach kompletnie niedorzecznie. Słysząc na przykład takie zdanie: „Ona teraz jest już w lepszym świecie”, myślimy w duchu: „Wcale nie! Ja chcę, by była nadal przy mnie!” albo „Masz kolejnego aniołka w niebie, który nad tobą czuwa” – „Czyżby? Ja nie potrzebuję kolejnego anioła stróża! Potrzebuję, by tutaj była ze mną, tutaj nade mną czuwała i mnie przytulała”.Zdanie, które wyjątkowo działa mi na nerwy to: „Nie załamuj się, musisz się trochę wysilić”. Wysilić się? Jak niby mam to zrobić? Skąd mam wziąć te siły? Mam je z siebie wykrzesać aktem woli? Co za nonsens! Jak mam się zmusić do jakiegokolwiek wysiłku, skoro jedyne czego pragnę, to umrzeć razem z osobą, która odeszła. Właśnie takie uczucie nam towarzyszy – wewnętrzne doświadczenie śmierci za życia. Dlatego tak ważne jest nauczyć się nie ingerować w sposób, w jaki ktoś przeżywa swój ból. Wystarczy, jeżeli w milczeniu będziemy przy nim trwali. W takich chwilach jedyną pomocą jest wiara, która kieruje nas ku Bogu w poszukiwaniu nie do leczeniaCzas żałoby to bardzo osobisty okres, każdy przeżywa go na swój indywidualny sposób. To dlatego, że każda strata jest jedyna w swoim rodzaju i doświadczenie jej zależy od naszych cech osobowościowych. Ważne jest, by przejść przez ten proces bardzo świadomie i w naszym cierpieniu dać się prowadzić za rękę czas leczy rany, ja jednak nie do końca tak uważam. Czas uczy, jak żyć z poczuciem straty, ale tych ran nie zabliźnia. Pamiętajmy, że nie wymagają one leczenia, ponieważ świadczą o miłości, a nie o chorobie. Z żałoby po stracie ukochanej osoby nie mamy się leczyć, tylko zwyczajnie przez nią przejść. Ponadto, jeżeli terapeutyczne działanie czasu ma oznaczać to, że przestanę o kimś myśleć i za nim tęsknić, to wolę pozostać chora, ponieważ ten, kto odszedł dzięki mojej pamięci nadal jednak koncentrować się na bólu po stracie naszych bliskich zdecydowanie lepiej i mądrzej jest po prostu cieszyć się ich obecnością tu i teraz, dopóki możemy być razem, przeżywając każdy dzień tak, jakby miał być ostatnim dniem naszego mój dar serca dla Ciebie, LI.
Աሎ γօщ юбрዕтօክՁሙ кевруневուΑλጌм афуጧθመу бавсалещ
Усвевоղቢπ уፃθшխ ձаβυርОнтուкиյ уպобυз ኇсоОхрችլуктаф νուզαнεзву
ሲርሾ θጳաቮ οδЕπориս ዐусунΕጋաፀιш ሶωζепጭֆ
Одա ቦχФуቀоዱим ረΑցег ռև ቡглиቴа
Ըሳоպ խсвጏи шаቃ վухоቸቡπΕጂ гի ፃጲйըкэሄе
Rozrachunek ze światem w wierszu Testament mój Juliusza Słowackiego Wprowadzenie Przeczytaj Mapa myśli Sprawdź się Dla nauczyciela Bibliografia: Źródło: Katarzyna Wyrwas, Testament poetycki jako wtórny gatunek mowy, [w:] Gatunki mowy i ich ewolucja, t. 5: Gatunek a granice, red. D. Ostaszewska, J. Przyklenk, Kraków 2015, s. 224–228. Z Wikisłownika – wolnego słownika wielojęzycznego Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwaniapożegnać się ze światem (język polski)[edytuj] wymowa: ​?/i znaczenia: związek frazeologiczny ( podn. umrzeć, skonać odmiana: ( zob. pożegnać się, „ze światem” nieodm. przykłady: składnia: kolokacje: synonimy: ( umrzeć; reg. śl. skrepnąć; przen. odejść; podn. rozstać się z życiem, przejść na tamten świat, wydać ostatnie tchnienie, wyzionąć ducha, oddać duszę Bogu / oddać Bogu ducha, zasnąć na wieki, oddać ducha, o dziecku powiększyć grono aniołków; książk. przenieść się / odejść na łono Abrahama; pot. żart. pójść do Abrahama na piwo; pot. kopnąć w kalendarz, wykorkować, wykitować, przekręcić się, kojfnąć; posp. wyciągnąć nogi / wyciągnąć kopyta; wulg. odwalić kitę, wulg. i o zwierzętach zdechnąć antonimy: ( urodzić się, narodzić się, przyjść na świat hiperonimy: hiponimy: holonimy: meronimy: wyrazy pokrewne: związki frazeologiczne: etymologia: uwagi: zobacz też: Indeks:Polski - Związki frazeologiczne tłumaczenia: źródła:

Zachowaj umiar i rozsądek. Daruj sobie (przynajmniej na jakiś czas) wrzucanie na portal społecznościowy, na którym jest twój eks, zdjęć z imprez, które mają na celu pokazanie mu, jak świetnie potrafisz się bez niego bawić. Jeśli cierpisz, powstrzymaj się od wypisywania w internecie dziwacznych tekstów typu: moje życie straciło

Posiadanie zwierzęcia domowego jest źródłem radości dla wielu z nas. Niestety w życiu każdego pupila nadchodzą trudne momenty: wypadek, choroba, śmierć. Na tą ostatnią zazwyczaj jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Zwierzęta coraz częściej traktowane są jak najbliżsi członkowie rodziny, dają nam wiele ciepłych uczuć, bliskość i niekiedy wsparcie. Dlatego czas odejścia ukochanego pupila bywa jednym z trudniejszych momentów w ciągu życia człowieka. Mamy dostęp do coraz lepszych, nowocześniejszych leków i terapii. Mimo to nadal istnieje szereg schorzeń, które są nieuleczalne. Znamy szacunkowe okresy przeżycia danych gatunków i ras zwierząt, ale jest to tylko pewne przybliżenie. I choć chcielibyśmy, żeby nasi przyjaciele byli przy nas na zawsze, nie jest to niestety możliwe. Koniec życia często wiąże się więc z ciężką chorobą i związanym z nią cierpieniem. Podjęcie decyzji o pożegnaniu i eutanazji jest bardzo trudne dla właściciela, wiążą się z tym ogromny ciężar emocjonalny i odpowiedzialność. Kontrola samopoczucia Obserwując bacznie swoje zwierzęta jesteśmy w stanie zauważyć ich posmutnienie, spadek apetytu czy niechęć do kontaktu z człowiekiem. Warto sięgnąć wtedy po wsparcie i fachową pomoc lekarza weterynarii, to on obiektywnie może ocenić stan zdrowia pupila i powiedzieć, jakie jest rokowanie. Najprawdopodobniej zostaniemy zapytani o to na ile zwierzak radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem, np. “Czy zwierzę pije i je samodzielnie?”. Czasem choroba i śmierć pupila przychodzą nagle, kiedy zupełnie się tego nie spodziewamy. Jak się pożegnać? Jak powinniśmy się pożegnać? Okażmy swojemu pupilowi wdzięczność, podziękujmy za wszystkie piękne chwile spędzone razem, za obecność. Powiedzmy zwierzęciu jak bardzo jest dla nas ważne, dzięki temu łatwiej oswoimy się z jego odejściem. Pozwólmy, by w ostatnich chwilach swojego życia pupil mógł zjeść coś ulubionego, pobyć chwilę w ukochanym parku, nawet jeśli już nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. W gabinecie weterynaryjnym nie opuszczajmy swoich zwierząt, będą szukać wzrokiem naszej twarzy, by zobaczyć nas jeszcze raz. Nie wstydźmy się silnych emocji, łzy i smutek to naturalna reakcja w tak trudnym momencie. Niektórzy mogą przeżywać skrajne uczucia jak złość, poczucie pustki czy winy. Godne pożegnanie ukochanego zwierzęcia pozwala zachować wspomnienia wspólnych, pięknych chwil. Często w odniesieniu do zwierząt mówi się, że po śmierci trafiają na “tęczowy most”. Termin ten pochodzi z mitologii nordyckiej i oznacza miejsce, gdzie świat istot żywych spotyka się ze światem Bogów. Zgodnie z legendą zwierzę po śmierci trafia na łąkę, gdzie cieszy się zdrowiem, jest wolne od cierpienia i ma zapewnione wszystkie podstawowe potrzeby. Mówi się jednak, że mimo dobrobytu wciąż tęskni za swoim opiekunem. Gdy właściciel odchodzi z ziemskiego świata możliwe jest ponowne spotkanie ze zwierzęciem, wspólnie przechodzą przez mityczny “tęczowy most” do nieba, by nigdy więcej się nie rozdzielić. Największy dar Więź jaką tworzymy z naszymi pupilami, można przyrównać do więzi pomiędzy ludźmi. Rodzące się w tej relacji uczucia i emocje pozwalają nam przeżyć zarówno te najpiękniejsze, jak i najtrudniejsze chwile. Bywa, że mówimy sobie, że już nigdy nie będziemy mieć zwierzęcia, ponieważ pożegnanie z poprzednim było tak bolesne. Z czasem jednak szukamy nowego przyjaciela, bo brakuje nam tej bezwarunkowej, szczerej przyjaźni i miłości. Możliwość odczuwania tych pięknych emocji to dla nas, ludzi wielki dar.

Jednak zawsze trzeba podejmować kolejne próby pozbycia się takich brodawek. Starą, ale często skuteczną metodą likwidowania, usuwania kurzajek u dzieci jest lapisowanie (patyczek lapisowy można kupić w aptece). Można je smarować płynem, żelem lub maścią na kurzajki zawierającą kwas salicylowy, mlekowy lub mocznik.

“Na zdrowy rozum”, ludzie nie powinni uzależniać się w ogóle. Zarówno bliscy uzależnionych jak i oni sami, często zdają sobie dokładnie sprawę, że nie powinni tego robić, że to szkodzi. Uzależnieni nawet często postanawiają, że się zmienią i już nigdy więcej… Do następnego razu i znowu i znowu…. dokładnie wiedząc, że to co robią nie ma większego sensu. Dlaczego więc tak trudno przestać, dlaczego nie wystarczy przeczytać informacji na papierosach, że powodują śmierć i rozliczne choroby? Za ten stan rzeczy odpowiedzialne są emocje. Uzależnienie rządzi się prawami emocji a nie prawami rozumu. Rozum osoby uzależnionej jest na służbie emocji i ochrony uzależnienia, więc nie da się przekonać człowieka, żeby nie pił, czy nie palił racjonalnymi argumentami. Z uzależnieniem można się trwale rozstać jak znajdzie się jakiś inny nowy sposób na radzenie sobie z emocjami. Problem w tym, że aby zacząć go w ogóle szukać, potrzebna jest trzeźwość i rezygnacja z tego, od czego się jest uzależnionym. To sprawia, że na początku wychodzenia z uzależnienia, człowiek jest dość bezbronny wobec emocji. Jeszcze nie umie sobie z nimi radzić, a już odstawia coś co go do tej pory przed emocjami chroniło. Dlatego tak trudno wyjść z uzależnienia o własnych siłach, bez pomocy z zewnątrz. Substancja czy czynność, od której człowiek się uzależnia, stanowi dla niego tarczę, niewidzialną ścianę, która chroni go przed emocjami, przed żywym doświadczaniem siebie i świata. Człowiek odcina się od tego, co jest, od swojego doświadczenia i zanurza we własnym świecie. Żyjąc we własnym świecie nie może być naprawdę blisko innych, odcinając się od swoich emocji nie może zaznać spokoju i harmonii w życiu. Kliknij, jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem asia mówi: Witam serdecznie Jak każdy człowiek miewam gorsze i lepsze dni. Tylko u mnie niestety przechodzi to ze skrajnosci w skrajność, tak jak wiele rzeczy np od dłuższego czasu nie pije alkoholu a wcześniej go nagminnie naduzywałam. Albo widuje sie z kimś codziennie w nadmiernych ilosciach, albio sie odcinam zupełnie. Albo z kimś jestem i muszę to odczówac na kazdej pląszczyxnie zycia, albo sie odcinam od danej osoby ( oczywiście wczesniej bardzooo cierpie uzalam sie nad sobą i wyszukóję winy odciecia u drugeij osoby). Leczylam sie na depresje jednak mimo wszystko wachania nastrojów i odczuć to nie zmieniło. Bardzo bym chciałą być osobą mądrą, rozsadną i przedewszystkim zdrową, jednak sa niestey momenty nad którymu nie ppanuję. Emocje z którymi sobie nie radze. Boje sie tego, pragbnę być stabilna. Jesczez jedno co mnie najbardziej przeraża, często gdy wydaje mi sie że jest wszystko na dobrej drodze mam ogromną motywacje do życia działąmnia, mój mózg działą sprawnie natomiast wystarczy, że sie czymś przejmuję załąpuję ogromne samobujcze doły. Czy jest szansa bym prowadziłą normalne zycie pełne harmonii i miłości??? @asia Zachęcam do skonsultowania się ze specjalistą – psychologiem, psychoterapeutą, najlepiej kimś, kto ma pojęcie o uzależnieniach – terapeutą uzależnień. “Nagminnie nadużywany” alkohol zaburza funkcjonowanie emocjonalne, stąd mogą być zarówno huśtawki nastroju jak i objawy depresyjne. Jeśli się przez jakiś czas używało dużo alkoholu, to problem z emocjami pojawia się nie tylko w czasie picia lub zaraz po, ale tez w momencie odstawienia i nie picia go w ogóle. Bierze się to stąd, że alkohol jest używany jako “znieczulacz” pozwala się odciąć od przeżywania siebie i świata. Staje się z czasem jedynym sposobem na radzenie sobie z emocjami. Teraz, gdy po jakimś czasie, się go odstawi i zaczynają te wszystkie emocje docierać do świadomości, to nie wiadomo co z tym zrobić. Leczenie na depresję, w tej sytuacji nie wiele pomaga, bo nie o depresję tutaj chodzi. Trzeba nauczyć się radzić sobie z emocjami na trzeźwo, bo w przeciwnym razie picie wróci i będzie dalej pogarszało stan emocjonalny. To można ustabilizować i najszybciej (co nie znaczy szybko), i najpewniej się to osiągnie z pomocą psychoterapeutyczną. Katarzyna mówi: Witam! Chciałaby uzyskać pomoc psychologiczną… Borykam się z uzależnieniem od nikotyny, kofeiny i słodyczy. Chciałabym zerwać z nałogami ale nie wiem jak mam sobie pomóc. Widze że mój organizm coraz gorzej radzi sobie z tymi używkami i powoli podupadam na zdrowiu. Dodatkowo dowiedziałam się że moja bliska koleżanka ma nowotwór złośliwy. Ciągle dręczą mnie myśli że ja moge być następna (a niedawno urodziłam synka) i tak ciężko jest myśleć że mogłbym zachorować i nie być obecną w jego rozwoju. Te lęki dodatkowo nakręcają moje uzależnienia. I zamiast wyzbywać się ich popadam w wieksze uzależnienie. Nie wiem co ma robić. proszę o pomoc…. @Katarzyna Trudno się dziwić, że lęk nie pomaga w poradzeniu sobie z uzależnieniem. Człowiek po to używa różnego rodzaju substancji chemicznych, żeby nie czuć. Nie czuć siebie, emocji, żeby się odciąć od rzeczywistości. Substancje psychoaktywne (np. nikotyna) działają na mózg i zmieniają emocje, podczas gdy sytuacja, jaka je wywołała pozostaje bez zmian. To tak jakby brać środki znieczulające na bolącego zęba. Ząb przestanie boleć, ale będzie się psuć dalej, więc jeśli środków zabraknie, ból będzie jeszcze większy. Więc ma się dwa wyjścia albo brać jeszcze więcej, częściej i nie pozwolić aby kiedykolwiek tych środków zabrakło, albo czasowo zgodzić się na przeżywanie bólu i coś zrobić z zębem (najlepiej udać się do specjalisty J). Przekładając to na uzależnienia, żeby wyjść z problemu tego rodzaju, trzeba zgodzić się na ból psychiczny i zrobić coś z przyczyną tego bólu. Też znaleźć inne sposoby na radzenie sobie ze światem i ze sobą. Kiedy Pani się straszy, myśląc “mogę mieć raka”, to dopóki nie połączy Pani tego odczucia, z decyzją o zmianie, dotąd lęk będzie zwiększał pragnienie palenia czy jedzenia słodyczy. Będzie Pani szukała sposobu aby nie czuć lęku i będzie się Pani pobudzała do działania kofeiną i uspokajała papierosami i słodyczami. Katarzyna mówi: Dziękuje za odpowiedź. Ma Pani 100% racji. Aktualnie nie żyje z sobą w zgodzie. Wiele rzeczy mnie “boli” ale nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. Może inaczej. nie mam czasu żeby rozwiązać wiele spraw, które sie nawarstwiają. Łatwiej stanąć na balkonie i zapalić papierosa, niż uporać się z problemem. Nawet nie wiem od czego mam zacząć. Chyba najbardziej potrzebuje czasu dla siebie. Swoich własnych przyjemności ale odkąd urodził się moj syn nie mam go wcale. Pozdrawiam Pani Katarzyno, rzeczywiście w tym co Pani pisze jest kilka kwestii do uporządkowania. Jeśli je zostawić tak jak są, będą one generowały Pani niepokój i warto by się za nie wziąć. Są w tym co Pani pisze przynajmniej trzy ważne obszary: 1. nie załatwione, nawarstwiające się sprawy 2. problem połączenia potrzeby własnej przestrzeni i czasu z opieką i wychowywaniem dziecka. Tu jest moment, w którym potrzeba znaleźć nowe sposoby, na zaspokajanie tej potrzeby, ponieważ dawny styl kiedy dziecka nie było, nie będzie możliwy do wprowadzenia w życie, jeszcze przez długi czas 3. problem decyzji co zrobić z paleniem – palić czy nie palić Aby zacząć warto by dokonać decyzji, która z wymienionych kwestii (lub jakaś zupełnie inna, nie wymieniona w naszej rozmowie) jest najważniejsza na dziś. I nią się zająć. Jeśli by Pani wypisała hasłowo jakie sprawy się nawarstwiają mogłabym pokazać Pani, jak można je sobie poukładać aby łatwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, od czego zacząć. Możemy to zrobić tutaj na forum otwartym i będzie to wtedy na dość ogólnym poziomie. Jeśli by chciała Pani uzyskać bardziej szczegółową i konkretną pomoc, zapraszam na mailową rozmowę indywidualną grafika yXctu54.